10 marca 2004

Zawsze powroty

„Zawsze powroty” to tytuł dzienników podróży Julii Hartwig, mojej ulubionej poetki, eseistki i tłumaczki – żony nieżyjącego już Artura Międzyrzeckiego. Wydanie jej pierwszego tomiku wierszy pt. „Pożegnania” w roku 1956 – zbiegło się z urodzinami mego syna. W czasie spacerów z nim, kiedy spał, chłonęłam melodyjne strofy nieznanej mi wtedy poetki.
Wiele lat później w magazynie księgarni na ul. Foksal, gdzie można było wyszukać literackie „perełki”, znalazłam monografię Apollinaire’a Julii Hartwig, pięknie wydaną książkę z rycinami – przecenioną – bo mało było chętnych nabywców. Teraz, w bibliotece Domu Lekarza Seniora, wpadła mi w ręce najnowsza książka tej pisarki – „Zawsze powroty”, zapiski z podróży do Francji w latach 1986-1987.
Podobnie jak ja, autorka jest zauroczona tym krajem. Obie byłyśmy wielokrotnie we Francji, przemierzając ten piękny kraj od Alzacji – regionu sąsiadującego z Niemcami i krajobrazowo oraz architektonicznie podobnego do sąsiadów – po Burgundię, Region Paryski z Wersalem i Sevres (gdzie mieszka moja córka i urodzona tam wnuczka, a więc Francuzka). Parę razy przebyliśmy wraz z mężem przepiękny Pays de Loire z zamkami jak z bajki. Robiliśmy często wypady do niedalekiej Normandii – często zachmurzonej i deszczowej, ale z atrakcyjną linią brzegową piaszczystych plaż i z przypływami i odpływami Atlantyku.
To właśnie tu, w Deauville, pani Julia mieszka wiosną 1986 r., spaceruje brzegiem morza, zbiera muszle, a kiedy morze przypływa, ona wchodzi na promenadę z desek. Turystów śmieszą nazwy dróg w tym rejonie: La route de beurre (droga maślana), La route du fromage (serowa) i La route de cidre (jabłecznikowa).

Jak taśma filmowa przesuwają się niezapomniane wrażenia z Szampanii i z Provence Côte D’Azur oraz odmienne pejzaże morskie, z zatoczkami wciśniętymi w malownicze skały.
Kocham ten kraj, piękne krajobrazy, równiutkie szosy i autostrady z luksusowymi parkingami, architekturę, obfitość zabytków, zamków, katedr i małe miasteczka z domami z kamienia, często zwieńczonymi wieżyczkami, otoczone murkiem, z którego zwisają krzewy kamelii. Lubię melodyjność języka francuskiego, przyjaznych ludzi z poczuciem swoistego humoru. Doświadczyliśmy z mężem wielu przyjaźni, które trwały całe lata. Odwiedziny we Francji i goszczenie przyjaciół w Warszawie. Wspólne podróże po Polsce, aby pokazać im też urok naszego kraju.
Przybywało nam lat i wzajemne odwiedziny stały się zbyt uciążliwe. Niektóre kontakty przerwała nieubłagana śmierć. Montaigne pisze: „Nie czujemy żadnego ostrzeżenia, kiedy umiera w nas młodość i że jest to w istocie śmierć o wiele cięższa niż śmierć starości”. Ja myślę, że tym „ostrzeżeniem” jest niemoc poruszania się, niemoc podróżowania. Jakże cenne są wtedy wspomnienia: krajobrazów, przeżyć, ludzi.
Julia Hartwig obudziła we mnie te wspomnienia i razem z nią znów powróciłam do Francji. Jej książka to również smutny czas historii naszego kraju po stanie wojennym. Spotkania z emigracją polską w Paryżu – z ludźmi tworzącymi „Kulturę” i „Zeszyty Literackie”. Plejada francuskich intelektualistów i pisarzy. Piękny styl narracji Julii Hartwig i jej wrażliwość na piękno – mam nadzieję, że będą zauważone i docenione przez czytelników.

Anna Bieżańska

Julia Hartwig, „Zawsze powroty”, Wydawnictwo Sic!, 2001 r.

Archiwum