28 października 2004

Bigos nawarzony, piwo niewypite

Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera – czy będąc dziećmi nie recytowaliście tego wierszyka, gdy trzeba było dać stanowczy odpór zakusom na właśnie otrzymany prezent? Już od kilku lat w podobnej sytuacji są całkiem dorośli lekarze i pielęgniarki, którym rząd Jerzego Buzka przyznał słynną podwyżkę 203 zł, ale nie powiedział, z czyjej kieszeni te pieniądze wyjąć. To miał być prezent na Boże Narodzenie Anno Domini 2000, a właściwie jałmużna, która mogła skutecznie uciszyć protestujące wtedy na dziedzińcu Ministerstwa Zdrowia pielęgniarki. Parlament pracował nad ustawą w ekspresowym tempie, a już sam jej kuriozalny tytuł („Ustawa o zmianie ustawy o negocjacyjnym systemie kształtowania przyrostu przeciętnych wynagrodzeń u przedsiębiorców oraz o zmianie niektórych ustaw i ustawy o zakładach opieki zdrowotnej”) zapowiadał same nieszczęścia.
Zarządzona odgórnie podwyżka – niewątpliwie słuszna – do dziś odbija się czkawką w większości szpitali, które albo jej jeszcze nie wypłaciły, albo po uregulowaniu należności wpadły w poważne długi. Dyrektorzy musieli się wielu rzeczy nauczyć przy okazji reformy, nie wyłączając fikcyjnej sprawozdawczości, ale nikt im nie powiedział, jak wyprodukować kilka milionów złotych, którymi władza ustawodawcza nakazała wypełnić pracownicze portfele. W wielu miejscach kraju sprawa trafiła nawet do sądów, bo wieloletnie utyskiwanie na opieszałość Temidy nie zdusiło w narodzie nadziei, że wymiar sprawiedliwości może najskuteczniej dopomóc w egzekwowaniu pieniędzy nawet od bankruta, jakim jest publiczne lecznictwo. Ale za małe widać szkoły polskich sędziów, by rozwiązać problem felernej ustawy – z pustego i Salomon nie naleje, więc tkwimy w chaosie już od czterech lat.
Teraz się okazuje, że Sąd Najwyższy nadal ma wątpliwości, jaki charakter mają podwyżki z lat 2001-2002. Czy na przykład pracodawca może je w kolejnym roku odebrać, wręczając nowe umowy o pracę? Tak postąpiła dyrekcja szpitala w Łapach na Podlasiu, która ze względu na trudną sytuację finansową zmniejszyła pensje dokładnie o tyle, ile wcześniej podniosła, realizując ustawę 203. Czas i umysły sędziów pochłania więc spartaczone prawo, ale najgorzej na tym galimatiasie wychodzą przecież nie ci, którzy za rozstrzyganie interpretacyjnych wątpliwości biorą nie najmniejsze pieniądze, lecz Bogu ducha winni lekarze i pielęgniarki, którym się one należą. W ostatnim czasie mieliśmy w ochronie zdrowia już kilka takich przykładów, dowodzących wyjątkowej szkodliwości pisanych w pośpiechu ustaw. I nigdy nie było odpowiedzialnych, i zawsze wszystko skupiało się na tych, co bez względu na okoliczności każdego dnia stają przed pacjentem. Chyba że władzy zależało na ośmieszeniu żądań płacowych i zdecydowano się raz na zawsze pokazać, że nie warto walić pustymi butelkami o asfalt. Zdrowiej byłoby się z nich napić. Ü

Paweł WALEWSKI
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum