24 czerwca 2005

Teoretycy, praktycy i „formaliści”

W konferencji „Miejsce i rola doskonalenia zawodowego lekarzy i lekarzy dentystów jako element bezpieczeństwa zdrowotnego obywateli” brałem udział od początku do końca, i to wcale nie dlatego, że byłem zobligowany własnym czynnym uczestnictwem, występowałem bowiem przed pierwszą przerwą. Konferencja okazała się sukcesem. Warto było posłuchać wypowiedzi prelegentów, którzy w sposób wielostronny przedstawili problemy ustawicznego doskonalenia zawodowego, nie pomijając również zagadnień związanych z kształceniem podyplomowym.
Ze względu na własne praktyczne doświadczenia ordynatora i dydaktyka najbardziej zafrapowały mnie wypowiedzi, które, jak się zorientowałem w kuluarach, wzburzyły wielu szacownych uczestników. Zaintrygowało mnie również, chociaż z innych przyczyn, wystąpienie prof. Rudnickiego ze Stanów Zjednoczonych. Na przykładzie amerykańskich szpitali przybliżył nam ów morderczy, szczelny system, w którym w walce o pacjenta (i niewątpliwie o jego dobro) stworzono wiele mechanizmów kontroli kształcenia i jakości usług.
Na konferencji z dumą mówiono o programach edukacyjnych, o systemie zdobywania punktów, o akredytacjach i certyfikatach. Docent Niżankowski zaś zwrócił uwagę na niebezpieczeństwa wynikające ze sztywnych, formalnych programów specjalizacyjnych, na groźbę zdobywania certyfikatów dla certyfikatów i punktów dla punktów. Zauważył, że NFZ nasila zjawiska patologiczne, premiując spełnianie wymogów formalnych, nie zaś rzeczywiste dokonania i umiejętności. Na przykładzie zabiegu koronarografii wykazał, że zespół wykonujący wiele zabiegów i osiągający świetne rezultaty nie ma szans w oczach NFZ, który preferuje pieczątkę kardiologa.
Prof. Tołłoczko, chwaląc swych chirurgicznych mistrzów, którzy wychowali zastępy znakomitych uczniów, nie uciekając się do pomocy certyfikatów, podzielił lekarzy, uczestników narzuconego wyścigu o punkty, na trzy kategorie. Pierwsza (podobno 1/3) to ci, którzy uczyliby się zawsze i dobrze – tym konieczność zdobywania punktów po prostu przeszkadza. Druga grupa (też 1/3?) to ci, dla których konieczność zdobywania punktów edukacyjnych jest bodźcem, którym system pomaga. Trzecia i ostatnia grupa to osoby, które umieją się prześlizgiwać w każdym systemie i którym punkty sprzyjają najbardziej. Ci bowiem szybko opanowują sztukę ich zdobywania bez konieczności odsiadywania „kredytowych” godzin.
Uważam, że doc. Niżankowski i prof. Tołłoczko bliżsi byli wszystkim opracowaniom badającym efektywne sposoby kształcenia czy kształcenia się niż ci, którzy omawiali „liczbowe” osiągnięcia formalnych struktur. Należę bowiem do tych, którzy system zbierania punktów edukacyjnych traktują jako zło konieczne. Problem polega na tym, że powinno się mierzyć nie ilość godzin przesiedzianych na wykładach, kursach i konferencjach, ale wcielanie zdobytej wiedzy do praktyki, a między tymi dwoma „procesami” nie ma prostego przełożenia. Praca w zespole, dyskusje przy rozwiązywaniu problemów, przykład kolegów i przełożonych, dobre zajęcia warsztatowe bez dłuższego odrywania od miejsca pracy dają zdecydowanie lepsze rezultaty niż kształcenie klasyczne. Prawdopodobnie, jak to również podkreślano, wielkie znaczenie będzie miał Internet, chociaż nadal problemem pozostanie nawał informacji.
Powszechne mierzenie rzeczywistej jakości usług lekarskich nie jest obecnie wykonalne, szczególnie w dziedzinach niezabiegowych, ale w dziedzinach zabiegowych, jak wykazał prof. Rudnicki, jest to możliwe. Mnie, jako interniście i samozwańczemu obrońcy lekarzy samodzielnie praktykujących, czyli głównie lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, marzy się system, w którym byłyby wykorzystane już sprawdzone, ale ulepszone formy doskonalenia zawodowego, polegające głównie na ułatwionym kontakcie z oddziałami szpitalnymi (jak np. dni kliniczne w Czechach), na organizowaniu warsztatów (na miejscu), koleżeńskich spotkań samokształceniowych pod kierunkiem przeszkolonych lekarzy itp. Jest to bardzo, bardzo trudne, ale może w dalekiej przyszłości możliwe?
A co z punktami? Powinniśmy dążyć do ulepszania systemu punktowego w taki sposób, by – jak to kiedyś powiedział dr Hoppe, przewodniczący Niemieckiej Izby Lekarskiej – nie były to punkty „jakieś tam”, ale głównie punkty potrzebne określonemu lekarzowi pracującemu w określonym miejscu. System powinien być elastyczny i mieć wbudowany mechanizm ewolucji. Mogę sobie wyobrazić, że dobry system kształcenia ustawicznego pogodzi praktyków, teoretyków i „formalistów”. Mam nadzieję, że nasz Ośrodek Doskonalenia Zawodowego, wypełniający wiele obowiązków formalnych, będzie także propagatorem „życiowych” rozwiązań.
Konferencja była bogata w treści i okazała się sukcesem od strony poznawczej. Dostałem za nią sześć punktów edukacyjnych! Niestety, była też niepowodzeniem. Lekarzy nie można zmuszać do stałego
dokształcania się, nie stwarzając im jednocześnie
ku temu warunków, m.in. finansowych, ale to mogą zapewnić jedynie politycy konstruujący odpowiednie ustawy. Niestety, z całej plejady zaproszonych polityków zgłosił się tylko jeden, zresztą doskonale przygotowany. Był to poseł PIS-u, Bolesław Piecha.
Trudno zmusić polityków do słuchania. Może boją się,
że zostaną do czegoś przekonani? Ü

Krzysztof SCHREYER

Archiwum