1 lipca 2005

Zapomniany szpital powstańczy

Mój pierwszy szef i nauczyciel, doktor wszech nauk lekarskich Kazimierz Opacki mawiał, że szpital ma duszę. Otoczkę materialną stanowią okazałe budynki, zawierające niekiedy nowoczesną aparaturę, ale duszę szpitala stanowią pracujący w nim ludzie – twierdził. Pewnie miał rację.
W Szpitalu Polskiego Czerwonego Krzyża w Warszawie, o którym postanowiłem napisać, nigdy nie byłem. Pamiętam natomiast, jak po wojnie pokazywano mi z pędzącego pociągu na linii średnicowej: Popatrz, tam jeszcze stoi „trójka”. To jeden z pawilonów szpitala, ocalały po Powstaniu.
Żyłem w środowisku, w którym było wielu pracowników tej placówki i szkoły pielęgniarskiej. Wsłuchiwałem się w ich wspomnienia. Moja nieżyjąca już małżonka była instruktorką w tej szkole. Postanowiłem wykorzystać jej notatki z czasów Powstania. Sięgnąłem też do wspomnień absolwentek Szkoły Pielęgniarstwa PCK wydanych pod redakcją dr. Zdzisława Abramka oraz innych źródeł historycznych.
Po upadku powstania styczniowego rosyjskie władze wojskowe wybudowały koszary dla armii carskiej przy ul. Smolnej 6. Pod koniec XIX wieku zamieniono je na szpital, przejęty przez Rosyjskie Towarzystwo Czerwonego Krzyża. Mieściła się tam szkoła pielęgniarek Rosyjskiego Towarzystwa Czerwonego Krzyża, prowadzona przez siostry elżbietanki. Po zajęciu przez Niemców Warszawy w sierpniu 1915 r. – dzięki staraniom margrabiny Wielopolskiej władze niemieckie ewakuowały siostry elżbietanki. Wiosną 1916 r. rosyjski szpital przy ul. Smolnej 6 został przejęty przez Polski Komitet Pomocy Sanitarnej. Polskie Towarzystwo Czerwonego Krzyża stało się jego następnym właścicielem. Podczas wojny polsko-bolszewickiej szpital PTCK pozostawał pod zarządem władz wojskowych.
W 1921 r. Fundacja Rockefellera zorganizowała w nim szkołę pielęgniarstwa. Po ośmiu latach przeniesiono ją do nowego gmachu przy ul. Koszykowej, gdzie rozpoczęła działalność jako Warszawska Szkoła Pielęgniarstwa.
W szpitalu na Smolnej, miejscu szkolenia słuchaczek, pozostała placówka, która przyjęła nazwę: Szkoła Pielęgniarstwa Polskiego Czerwonego Krzyża.
Wielospecjalistyczny Szpital PCK w 1942 r. zarządzeniem władz niemieckich przeszedł pod administrację miejską pod nazwą „Szpital przy Skarpie”. Dyplomy absolwentek Szkoły Pielęgniarstwa PCK musiały być zatwierdzane przez Warszawską Szkołę Pielęgniarstwa.
Szpital nie miał szczęścia do opracowań historycznych.
W monografii Zofii Podgórskiej-Klawe poświęconej szpitalom warszawskim znalazłem tylko jednozdaniową informację, że w 1939 r. ze względu na położenie między dwoma mostami został ewakuowany do budynku gimnazjum M. Reja i do podziemi kościoła Wszystkich Świętych. Jest też druga, ale mylna notatka, że w połowie sierpnia na skutek ostrzału z broni pancernej Szpital Czerwonego Krzyża przestał istnieć.
Z punktu widzenia wojskowego położenie szpitala podczas Powstania Warszawskiego było nie do pozazdroszczenia. Znalazł się bowiem na linii frontu, który przebiegał od Wisły, przez ul. Czerwonego Krzyża, teren szpitala i ul. Smolną, do Nowego Światu. 3 sierpnia w szpitalu wybuchł pożar. Nie był on jednak skutkiem ostrzału, ale świadomym spaleniem przez oddziały SS części zabudowań stojących bliżej linii średnicowej. Spalono Szkołę Pielęgniarstwa, budynki kancelaryjne, gospodarcze, budynki zamieszkałe przez personel, pracownie analityczne. Chorych, rozmieszczonych dotychczas w dwóch pawilonach, zgromadzono w jednym, ale istniało duże prawdopodobieństwo, że i ten zostanie spalony. Szpital uratowała zdecydowana interwencja dr. Henryka Cetkowskiego, ucznia prof. Ireneusza Wiejerzewskiego, jednego z twórców polskiej szkoły ortopedycznej, kierownika kliniki w Poznaniu. Wysiedlony w czasie okupacji – wraz z docentem Franciszkiem Raszeją założył w Szpitalu PCK oddział ortopedyczny. Po bestialskim zamordowaniu doc. Raszei przez oddział SS-manów podczas konsultacji chorego w getcie – dr Cetkowski został ordynatorem oddziału.
W czasie I wojny światowej był wcielony do wojska niemieckiego i wysłany na font. Odznaczony Krzyżem Żelaznym. Umiał więc postępować z Niemcami w chwilach grozy i niebezpieczeństwa. Doskonała znajomość języka również była mu wielce użyteczna. Niemcy, po rozmowie z dr. Cetkowskim i po dokładnej rewizji, pozwolili zachować ocalały z pożaru pawilon.
Mimo to położenie szpitala stawało się coraz bardziej tragiczne. Leżał nie tyle na linii frontu, ile właściwie w martwym polu, narażony na ustawiczne penetrowanie przez uzbrojone patrole. Niemcy nie ograniczyli podpaleń wyłącznie do budynków szpitalnych położonych w pobliżu linii średnicowej, ale wypalili domy po stronie parzystej al. 3 Maja i po stronie nieparzystej ul. Smolnej. Wylot tunelu kolejowego źle wieszczył, zwłaszcza nocą mógł oznaczać pojawienie się pijanego patrolu Banschutzu, najczęściej złożonego z Ukraińców, wyjątkowo brutalnych, grabiących artykuły żywnościowe. W wielu przypadkach tylko dzięki interwencji dr. H. Cetkowskiego
i dr. E. Górki udało się zachować skromne zapasy jedzenia oraz zapewnić bezpieczeństwo pielęgniarkom i słuchaczkom szkoły.
Martwe pole, na którym znalazł się szpital, stwarzało możliwości przykrych niespodzianek. Dawało też pewne pole manewru, które można było wykorzystać. Z najbliższych placówek medycznych względnie bezpiecznie można było przenieść rannych wymagających interwencji chirurgów, jak również obłożnie chorych ze szpitali: Maltańskiego, św. Łazarza, św. Rocha i św. Józefa. Nie wiem, czy była to świadoma decyzja, czy wymuszona warunkami, ale kierownictwo szpitala zastosowało bardzo nowatorską taktykę chirurgii polowej – przesunąć wyspecjalizowane jednostki bliżej pola walki. Już 7 sierpnia utworzono filię szpitala przy ul. Kopernika 11.
Pogarszająca się sytuacja militarna Powstania wymuszała radykalne decyzje: pozostawić obłożnie chorych pod opieką dwu lekarzy, a cały zespół chirurgiczny przenieść do pałacu przy ul. Pierackiego, obecnie Foksal 3/5. Nastąpiło to 23 sierpnia. Nowe pomieszczenie zostało od razu w pełni wykorzystane. W pierwszych dniach września do szpitala ewakuowano rannych ze szpitala w gmachu PKO oraz ze szpitala przy ul. Kopernika 11. Przybyli też ranni powstańcy ze Starego Miasta, którzy przeszli kanałami do Śródmieścia i wychodzili z włazu na rogu Nowego Światu i Wareckiej.
4 września 1944 r. Niemcy przystąpili do generalnego natarcia na Powiśle. Poprzedziło je niespotykane jak dotąd w tej dzielnicy bombardowanie lotnicze. 5 września została zbombardowana placówka na Kopernika 11.
Następnego dnia szpital na Pierackiego był maksymalnie przepełniony, ranni na noszach leżeli nawet u wejścia do szpitala.
Powstańcy zaczęli już opuszczać Powiśle. Narastało bombardowanie, szpital został trafiony serią rakiet zapalających (popularne „krowy”). Ugodziły one w pierwsze piętro. Błyskawicznie rozprzestrzeniający się pożar odciął dostęp do drugiego piętra, gdzie było bardzo dużo ciężko rannych. Mimo szczupłych sił personelu uratowano z pożaru około 150 pacjentów, ale około 60 zginęło w ogniu i wyskakując z okien płonącego budynku. Ci, którym udało się ocaleć, przez pierwszą noc koczowali wraz z personelem w piwnicach spalonego Instytutu Oftalmicznego.
Nazajutrz tereny te zajęły wojska węgierskie, ale już po południu wkroczyły oddziały SS wspomagane przez pododdziały Ukraińców. Nad chorymi i załogą szpitala zawisła groźba zagłady. I tym razem dr Cetkowski przyniósł ratunek. Co więcej – załatwił z dowództwem Wehrmachtu drogę ewakuacji. Samochody dowożące amunicję na front – na tyły wracały puste. Użyto ich do przewożenia rannych do Szpitala Wolskiego przy ul. Płockiej i do szpitala św. Stanisława na Wolskiej. Oba znajdowały się na terenach zajętych już przez Niemców.
Na tym można by zakończyć heroiczną opowieść o roli tego szpitala w Powstaniu Warszawskim. W Milanówku, w którym znaleźli się chorzy i personel z poszczególnych ewakuowanych grup, szpital ulokowano w willi „Gloria” , ale to już całkiem inna historia. Ü

Jerzy Moskwa

Archiwum