26 stycznia 2007

Alfabet wspomnień Jerzego Borowicza

JANUSZ WAŁASZEWSKI – chirurg, profesor AM, szef transplantologii. Znamy się od niepamiętnych czasów. Postawny, prawie 2 m wzrostu, przez przyjaciół zwany „Wałaszkiem”. Dowcipny, miły, z dużym poczuciem humoru, ulubieniec aktorów i nie tylko. Ożenił się z ładną, o pszenicznej urodzie dziewczyną, Hanią, lekarzem anestezjologiem. Druga żona, Ewa, jest również sympatyczna. W latach 50. AM zorganizowała obóz dla studentów
w Zgonie na Mazurach. Kierownikiem obozu był chirurg, docent Jerzy Manicki. Janusz, jako młody lekarz asystent, przyjechał go odwiedzić. Było ognisko i „rozmowna woda”. Rano wstaję i co widzę – na tylnym siedzeniu małego trabanta ktoś leży i śpi. Był to Janusz. Do dzisiaj zastanawiam się, jak takie wielkie chłopisko mogło się zmieścić i spać na tylnym siedzeniu trabanta, do tego w gumiakach. Janusz nie tylko śpi, ale i znakomicie operuje, a tak w ogóle jest wspaniałym facetem.

MARIAN WEISS – postać niecodzienna, profesor ortopedii i rehabilitacji. Jako szef STOCER-u w Konstancinie rozsławił polską szkołę rehabilitacji ortopedycznej na cały świat. STOCER był jednostką pokazową. Prawie wszystkie oficjalne delegacje rządowe, m.in. gen. de Gaulle, miały w programie zwiedzanie STOCER-u. Po tragicznej śmierci prof. Weissa STOCER podupadał i nigdy już nie odzyskał tej świetności. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych – w przypadku prof. Weissa okazało się to nieprawdą. Profesora poznałem nad zaporą Dębe, gdzie z jego działką sąsiadowała działka rekreacyjna mojego szwagra. Parę lat później spotkałem Profesora w Libii, gdzie na zaproszenie Uniwersytetu Garyounis w Benghazi prowadził sympozjum dotyczące leczenia nowotworów kości i nowoczesnej rehabilitacji. Lansował nowatorską metodę protezowania kończyn już na stole operacyjnym, co wówczas było rewelacją. W sympozjum wzięło udział wielu naukowców, m.in. prof. Ulf Nilsonne i dr Thomas Aparisi z Karolinska Institute w Szwecji. Referowali efekty leczenia nowotworów kości interferonem. Działo się to w końcu października 1979 roku. Wszyscy byli gośćmi w moim mieszkaniu w Benghazi. Obecny był też ówczesny rektor AM w Warszawie, prof. Jerzy Szczerbań. Spędziliśmy miły wieczór. Bimbru nie zabrakło. Polscy profesorowie cieszyli się wielką estymą w środowisku libijskich lekarzy i oficjeli, a w szczególności prof. Weiss, który był zaproszony na prywatną audiencję przez Muammara Kaddafiego. Od przywódcy libijskiego dostał zegarek, na którego tarczy co 15 minut pojawiała się twarz Kaddafiego. Profesor odwiedzał Libię wielokrotnie. Mieszkał zawsze w najelegantszym hotelu, „Omarkayam”, w Benghazi. Często też zapraszał mnie z żoną na kolacje w restauracji hotelowej – na koszt rządu libijskiego, oczywiście. Tragiczną śmierć Profesora odczułem jako stratę kogoś bliskiego. Konstanciński STOCER nazywa się obecnie Centrum Kształcenia i Rehabilitacji im. prof. Mariana Weissa.

ANDRZEJ WICZYŃSKI – lekarz chirurg. Znakomity organizator i społecznik. Będąc kierownikiem Wydziału Zdrowia Warszawa-Śródmieście, pierwszy w latach 60. wprowadził wolny wybór lekarza, co teraz, z gorszym efektem, wciela się w życie. Andrzej do każdej sprawy podchodzi emocjonalnie i przeżywa zarówno każdy sukces zawodowy, jak i porażkę. Lubi dużo i barwnie opowiadać (talkative man), ale robi to perfekcyjnie, z domieszką aktorstwa. Przyzwoity i uczynny lekarz, człowiek wielkiej prawości. Od lat na emeryturze. Ma żonę lekarza anestezjologa, córkę ginekologa, zięcia chirurga oraz ukochanego wnuczka.

MACIEJ WIŚNIEWSKI lekarz radiolog, epidemiolog, pułkownik WP. Postać niecodzienna, bowiem rzadko spotyka się tak życzliwych ludzi jak on. Dla Maćka nie ma znaczenia, czy prosi go o pomoc salowa, czy minister. Wszystkich traktuje jednakowo. Prawie wszystko może załatwić, a to dlatego, że jest powszechnie lubiany.
Po prostu nie sposób Maćkowi odmówić. Dobry i prawy lekarz, wrażliwy na ludzkie cierpienia. Ma dwóch synów. Starszy, Piotr, jest lekarzem ortopedą. Żona, Maryla, lekarz stomatolog – ma szwagierkę Marylę Rodowicz. Doktor Maryla Wiśniewska nie śpiewa.

JERZY WOY-WOJCIECHOWSKI pianista, kompozytor, pisarz. Twórca zespołu ESKULAP i niezapomnianej kompozycji „Kormorany”. Lekarz, profesor. Postać nieprzeciętna, ujmujący w sposobie bycia, ulubieniec aktorów. Pracowaliśmy
w tym samym Instytucie Radiologii. Niezapomniany docent Jan Szeliga, twórca potęgi medycznej szpitala MSW, ściągnął Jerzego (wówczas docenta) do CSK MSW na stanowisko kierownika Zakładu Radioizotopów. To, że wiele osób jeszcze żyje, zawdzięcza poradom lekarskim udzielanym przez Jerzego na antenie Polskiego Radia. Przewodniczący PTL-u i członek ZAIKS-u. Jerzy bardzo lubi, kiedy jego twarz pokazywana jest w TV
i w ilustrowanych czasopismach. Podobno kamerzyście, który nie wyłowi z tłumu twarzy profesora Woya, grozi utrata pracy. Kazik Staszewski w dodatku telewizyjnym do „Gazety Wyborczej” (nr 85, 9-15.04.2004) napisał nieco złośliwie (w komentarzu do opisywanych w gazetach balów i rautów): „często pojawia się tam pan Woy-Wojciechowski. Ma żonę i dwie córki (w rzeczywistości trzy – przyp. J. B.). (…) Rodzina bywa, gdzie się da, i ochoczo daje się fotografować…”. Tę ludzką słabość można mu darować. Wielu mu zazdrości. Jest niewątpliwie postacią znaczącą i charyzmatyczną.

„Alfabet wspomnień
Jerzego Borowicza”
drukujemy w „Pulsie”,
począwszy od numeru 3/2005

Archiwum