17 stycznia 2007

Zdrowy rozsądek na Nowy Rok

Koniec świata, pani Popiołkowa! Ten pamiętny cytat z serialu „Dom” przypomniał mi się pod koniec roku, gdy wielu dziennikarzy postanowiło uczynić z afery corhydronowej sensację dla samej sensacji. Doszło do tego, że najgorliwsi wzięli się do edukowania, jakby ukończyli kurs farmacji stosowanej, nie przejmując się zbytnio farmazonami, które przy tej okazji pletli. Kurs był najwidoczniej przyspieszony (redakcje nie mają dziś pieniędzy na dokształcanie swoich redaktorów), więc siłą rzeczy luki w wiedzy powstały ogromne. A jedyna tabletka, której skład kursanci zapamiętali, to pastylka strachu. Najlepiej od razu retard.
Piszę o tym dopiero teraz, bo afera z Corhydronem zapewne jeszcze wielokrotnie odbije się wszystkim czkawką w tym roku. Pacjenci wierzą mediom nie mniej niż lekarzom, więc zgodnie z alarmistycznymi newsami będą podchodzić do każdego leku z niebywałą ostrożnością, a najmniejszy nawet efekt niepożądanego działania odbiorą jak zamach na własne życie. Do tej psychozy, niestety, przyczyniło się kierownictwo Ministerstwa Zdrowia, które tak gorliwie chciało pomóc premierowi Kaczyńskiemu przed wyborami samorządowymi w kreowaniu wizerunku opiekuńczego ojca narodu (który osobiście dogląda produkcji tabletek i palcem wskazuje, kogo i za co karać), że nie uczyniło nic, by zneutralizować narastającą panikę. A już straszenie pokazowym procesem lekarki z Brodnicy – która w dobrej wierze podała pacjentowi Corhydron (czym być może uratowała mu życie) – było zachowaniem zdumiewającym i nielicującym z wykształceniem wszystkich ministrów tego resortu razem wziętych. Czy w ślad za tym przykładem każdy lekarz zmuszony do ratowania czyjegoś życia w nadzwyczajnych okolicznościach ma teraz odmawiać udzielenia pomocy, byle nie narazić się prokuraturze? Wszak dużo lepiej mieć święty spokój, niż zostać oskarżonym przez roszczeniowo nastawionych pacjentów, którzy edukację w dziedzinie farmakologii odebrali z gazet i wypowiedzi urzędników Ministerstwa Zdrowia. Dojdzie do tego, że za każde działanie niepożądane leku – choćby opisane w ulotce lub wynikające ze stanu zdrowia pacjenta – odpowiadać będzie lekarz, no bo kto inny? Nikt ludziom nie wyjaśnił, że nawet po aspirynie można się wykrwawić na śmierć.
Od samego początku afery z Corhydronem odnosiłem wrażenie, że została ona niepotrzebnie upolityczniona.
I to na wyraźne życzenie rządu, który postanowił na nieszczęściu ludzi i czyimś niebezpiecznym błędzie zbić polityczny kapitał. Trzeba przyznać, że to się udało, ale oczekiwałbym, aby w nowym roku nasi ministrowie mniej zajmowali się PR-em rządowym, a bardziej realizacją swojego programu. Zdrowia od polityki oddzielić się oczywiście nie da, ale zdrowy rozsądek powinien być przyspawany do niej na zawsze. A już w naszym resorcie zwłaszcza, czego Państwu i sobie w tym karnawale życzę.

Paweł Walewski
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum