13 lipca 2007

Rynek farmaceutyczny – debata

Awers i rewers

Regulacje prawne czy mechanizmy rynkowe? Co lepiej służy firmom farmaceutycznym, budżetowi państwa, a przede wszystkim pacjentom? W sytuacji, gdy w grę wchodzi życie bądź zdrowie człowieka oraz kiedy wydaje się publiczne pieniądze, ingerencja państwa jest wręcz niezbędna. Nie musi ona jednak oznaczać drastycznego ograniczenia lub całkowitej eliminacji z polityki lekowej rozwiązań wolnorynkowych.
Te dwie sfery mogą się dopełniać. Więcej, powinny być jak dwie strony tego samego medalu.

Trzeba tylko zachować rozsądne proporcje. A to znaczy, że potrzebne jest dobre prawo. Czyli takie, które będzie chroniło dobra osobiste chorych, zabezpieczało interes publicznej kasy i jednocześnie nie narzuci firmom farmaceutycznym jedynie słusznej polityki cenowej. Niełatwa to droga, ale biorąc pod uwagę perspektywę pacjenta, którym każdy z nas się czasem staje, potencjalnie najkorzystniejsza. Taką tezę poparli uczestnicy debaty „Rozwój rynku leków w Polsce – regulacje czy mechanizmy rynkowe?”, która odbyła się w Warszawie w maju br. Patronat medialny nad spotkaniem sprawował m.in. miesięcznik „Puls”.
W dyskusji wzięli udział przedstawiciele firm farmaceutycznych, naukowcy, prawnicy, osoby reprezentujące interes pacjentów oraz dziennikarze. Zabrakło przedstawiciela Ministerstwa Zdrowia. Nieobecny na spotkaniu dyrektor Departamentu Polityki Lekowej i Farmacji w Ministerstwie Zdrowia Piotr Błaszczyk oszczędził uszu, bowiem podczas debaty padło wiele cierpkich słów na temat nowelizowanych przepisów w Prawie farmaceutycznym oraz ustawie o świadczeniach autorstwa resortu zdrowia.

Drożej ma oznaczać taniej

Pomysłem, na którym suchej nitki nie pozostawili wszyscy dyskutanci, była rezygnacja z maksymalnych urzędowych marż na rzecz odgórnie ustalanych sztywnych marż oraz cen leków refundowanych. Według projektodawcy, dzięki temu rozwiązaniu pacjenci będą zostawiali w aptekach mniej pieniędzy. Czy aby na pewno? Nowe regulacje co prawda będą chroniły przed zawyżaniem cen, ale z drugiej strony ich usztywnienie odbierze producentom, sprzedawcom hurtowym i detalicznym możliwość ich obniżania. A to uderzy w podstawowy atrybut wolnego rynku – zasadę konkurencji, w tym przypadku – cenowej – pomiędzy przedsiębiorcami oraz wolność obywatela, któremu próbuje się odebrać prawo wyboru pomiędzy lekiem tańszym a droższym.
Można odnieść wrażenie, że projektodawca założył, iż „jakikolwiek zarobek wynikający ze sprzedaży leków refundowanych jest co do zasady zakazaną korzyścią, a normalne praktyki obniżek i rabatów są praktykami zakazanymi” – skrytykowała propozycje zmian mecenas Paulina Kieszkowska z kancelarii Partner Baker & McKenzie. „Jak można zakazywać zniżek i konkurencji cenowej i twierdzić jednocześnie, że zamrożenie rynku oznaczać będzie tańsze leki i lepszy serwis farmaceutyczny?”
– pytała retorycznie mec. Kieszkowska. I dodała, że jakkolwiek nowe regulacje podcięłyby skrzydła firmom zajmującym się produkcją, dystrybucją i sprzedażą farmaceutyków, to biorąc pod uwagę dobro pacjenta, wszystko byłoby w porządku, gdyby… budżet państwa pokrywał aż 90 proc. cen leków.
„A tymczasem polski pacjent dopłaca do leków najwięcej w Europie” – zwrócił uwagę dr Jean Bonnet, dyrektor generalny firmy Boehringer Ingelheim. „I to właśnie stąd – z bardzo niskich dopłat ze strony państwa – bierze się stosunkowo mała dostępność do leków w Polsce, a nie – jak się powszechnie sądzi – z ich wysokich cen” – podkreślił dr Bonnet.
„Bo nasze państwo przenosi ciężar na pacjentów i firmy farmaceutyczne. I nie oszczędza przy tym lekarzy…” – dodała mec. Kieszkowska.

Lekarz jak przestępca

Nie tylko Ministerstwo Zdrowia, ale cały obecny rząd, owładnięty chęcią bezpardonowej walki ze wszelkimi przejawami faktycznej bądź urojonej korupcji, proponuje nowe regulacje prawne, które mają niesfornego medyka zdyscyplinować. Więc, żeby złego nie kusić, do ustawy o świadczeniach resort zdrowia chce wprowadzić zapis następującej treści: Lekarz (…) nie może przyjmować korzyści majątkowej, jeżeli jej uzyskanie uzależnione jest bezpośrednio lub pośrednio od takich [jego – przyp. red.] działań, które prowadzą albo mogą prowadzić do zwiększenia poziomu sprzedaży leków lub wyrobów medycznych podlegających refundacji ze środków publicznych.
Wynika z tego, że „w zasadzie wszystko, co robi lekarz, jest przestępstwem, zawsze bowiem jego działania mogą prowadzić do zwiększenia sprzedaży leków. Cóż, rzeczą lekarza jest leki przepisywać, nawet najuczciwszy lekarz będzie więc łamał prawo, po prostu wykonując swój zawód. Korupcję należy eliminować, ale nie poprzez eliminację lekarzy i pacjentów” – skomentowała zawartość merytoryczną projektowanego artykułu mec. Kieszkowska.
A może rząd powinien bardziej skoncentrować się na tym, co mógłby zrobić dla lekarzy, by pracowało im się łatwiej i za wyższe wynagrodzenie? „Bo jak lekarze wyjadą, to kto będzie leki przepisywał?” – pytał retorycznie dr Krzysztof Dziubiński, reprezentujący podczas spotkania miesięcznik „Puls”. Bo lekarz, gotów do udzielenia pomocy choremu, to też element bezpieczeństwa zdrowotnego obywateli.
Dr Dziubiński zwrócił uwagę na to, że oprócz regulacji prawnych, których zasadności istnienia nie podważa, z większą pieczołowitością należy podchodzić do szkoleń lekarzy w zakresie ordynowania farmaceutyków. Gruntowna wiedza ułatwia bowiem przepisywanie właściwych leków i tylko wówczas, gdy jest to rzeczywiście konieczne. A przecież o ludzkie zdrowie lub życie tu idzie.
Zatem lekarze oraz przemysł farmaceutyczny, jako że dostarczają dobra szczególnej wartości, muszą i poddają się szeregu regulacjom prawnym. Chodzi jedynie o to, by organy ustawodawcze, tworząc prawo, nie zapominały, że ma ono służyć obywatelom, a nie ochraniać źle pojęte dobro państwa.

Agata KŁOSIŃSKA

Archiwum