20 grudnia 2007

… dziś, tylko cokolwiek dalej – Minęło pół wieku…

Odnowienie dyplomów lekarskich – ten symboliczny wyraz uznania dla działalności zawodowej zgodnej z przysięgą Hipokratesa – to również wyraźny sygnał, że w dalszym ciągu my, absolwenci, niezależnie od miejsca pobytu, w kraju czy za granicą, jesteśmy częścią szeroko rozumianej społeczności akademickiej Uniwersytetu Medycznego w Warszawie – uczelni mającej 200- letnią tradycję nauczania medycyny.

Mimo upływu czasu wciąż pamiętamy wypełnione sale wykładowe, gorączkę przedegzaminacyjną, kasztany kwitnące w zespole klinicznym przy ul. Nowogrodzkiej oraz uskrzydlającą świadomość, że mamy całe życie przed sobą.
W tamtych latach podstawową formę nauczania stanowiły wykłady, prowadzone przez profesorów będących kierownikami klinik i zakładów. Mieliśmy zatem wyjątkową okazję do częstych i bezpośrednich kontaktów z wieloma wybitnymi osobami, wychowanymi i wykształconymi w tradycjach Polski międzywojennej. Do dziś darzymy je uznaniem za głęboką wiedzę. Szanujemy za to, że przy okazji nauczania medycyny kształtowały nasz stosunek do życia i otaczającej rzeczywistości. Kochamy zaś za sposób bycia i wyznawane wartości, charakterystyczne dla odchodzącego wówczas bezpowrotnie w przeszłość świata naszych rodziców.

Nasz kurs był jednym z najliczniejszych, przynajmniej w historii szkolnictwa medycznego w Polsce. W 1951 r. w zintegrowanym Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Warszawie rozpoczęło zajęcia blisko 450 osób, w tym kilkoro z zagranicy. Proces integracji tak licznej grupy, wyraźnie zróżnicowanej pod względem wieku, pochodzenia i przygotowania do studiów, przebiegał wyjątkowo sprawnie. Do dziś wiele osób utrzymuje ścisłe kontakty towarzyskie, a nasze rocznicowe spotkania cieszą się dużym powodzeniem.
Władze nie oszczędziły nam przykrych doświadczeń, typowych dla tamtego okresu. Kilku kolegów relegowano lub próbowano usunąć ze studiów, głównie z powodu tzw. niewłaściwego pochodzenia społecznego (pojęcie niezbyt precyzyjne, ale dobrze służyło zastraszaniu społeczeństwa). Zaskoczenie stanowiło dla nas również przedłużenie studiów o rok praktyki szpitalnej.
Na szczęście był to okres niezwykłego rozwoju teatrów warszawskich, wspaniałych aktorów i odradzających się kabaretów literackich. Wśród nas także znalazło się kilka osób o szczególnych uzdolnieniach artystycznych. W szarym i przygnębiającym okresie pierwszej połowy lat pięćdziesiątych wiele radości do naszego życia studenckiego wniósł zespół muzyczny zorganizowany i prowadzony przez kolegę, pianistę i kompozytora Jerzego Wojciechowskiego. Wielu innych członków zespołu, m.in. urocza solistka Krysia Wieczorek, również było studentami z naszego roku.
Po uzyskaniu dyplomów czekały na nas powołania do wojska lub nakazy pracy, czyli skierowania do mniejszych placówek ochrony zdrowia, mieszczących się zwykle poza Warszawą, gdzie możliwości dalszego rozwoju zawodowego były ograniczone. Uposażenie lekarzy, szczególnie początkujących, pozostawało w tym okresie na poziomie minimum socjalnego. Pomimo tych trudności i przeciwności losu nikt nie zrezygnował z wybranego zawodu.
Jeden z naszych kolegów dojeżdżał do szpitala w Legionowie, głównie autostopem. Pewnego dnia zabrał go właściciel prywatnego gospodarstwa ogrodniczego, „badylarz”. Po krótkiej rozmowie złożył mu następującą propozycję: „Widzę, że jest pan człowiekiem pracowitym i niegłupim. Za miesiąc pracy w Legionowie otrzymuje pan 900 zł. Ja od dłuższego czasu poszukuję odpowiedniego i trzeźwego palacza do centralnego ogrzewania moich szklarni. Wstępnie oferuję panu 2000 zł za każdy 24-godzinny dyżur”. Gdy kolega odmówił, z żalem stwierdził: „Młody, miły, mądry, a sukcesu finansowego nigdy nie osiągnie”…
Ok. 20% koleżanek i kolegów z naszego roku poświęciło się karierze akademickiej. Ponad połowa z nich uzyskała tytuły naukowe i została z czasem kierownikami klinik lub zakładów w Akademii Medycznej, instytutach naukowo-badawczych, Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego lub dużych szpitalach resortowych.
Niemal wszyscy ukończyli staże specjalizacyjne i podjęli pracę w różnych dziedzinach medycyny. Niewielka grupa emigrowała za granicę. Osoby te pokonały trudności związane z uzyskaniem uprawnień do wykonywania zawodu lekarza i odniosły wiele sukcesów.
Dziś trudno jest jednoznacznie określić przyczyny naszej wytrwałości, zaangażowania, a przy tym, w tych szczególnie trudnych czasach, radości życia. Niewątpliwie tego typu postawom sprzyjały: młodość, wysoka wówczas ranga społeczna lekarza oraz zaangażowanie emocjonalne i satysfakcja związana z wykonywaniem zawodu. Nie bez znaczenia była również fascynacja postępem wiedzy, szczególnie w biologii i medycynie. Decydujące znaczenie miała jednak odmienna niż dzisiaj hierarchia wyznawanych wartości, ukształtowana na podstawie doświadczeń z czasów wojny, nacjonalizacji i powszechnej biedy; hierarchia wartości i potrzeb, która do dziś wielu z nas utrudnia adaptację do nowych czasów.
Absolwenci z 1957 r. to pokolenie osób urodzonych kilka lat przed wybuchem II wojny światowej. Pokolenie, które z powodu egzystencji w niewłaściwym okresie historycznym ma dziś ograniczone prawo do pamięci. Lata dzieciństwa jawią się w naszej świadomości jako jeden z najpiękniejszych okresów. Nie znaliśmy wówczas poczucia zagrożenia życia, głodu i strachu. Nie znaliśmy jeszcze takich pojęć, jak: wojna, okupacja, ludobójstwo, wywłaszczenie czy totalitaryzm. Bez naszej zgody i naszego udziału historia odebrała nam tamten świat i poddała ciężkiej próbie. Mogliśmy osobiście przekonać się o słuszności poglądu Seneki, że strata pieniędzy jest niczym w porównaniu ze stratą czasu, którego nigdy nie da się odzyskać. Nie był to jednak okres całkowicie stracony. Zdobyliśmy wykształcenie, mieliśmy pracę, która dawała nam wiele satysfakcji, odbudowaliśmy nasze domy, założyliśmy rodziny i wychowaliśmy dzieci.

Obecnie pokolenie to liczy ok. 2 milionów osób, w znacznej większości emerytów. Trudno prześledzić ich indywidualne losy i doświadczenia. Postrzegając jednak wymienioną populację jako całość, można dostrzec dwa dominujące zjawiska. Pierwsze to brak wiary w pokojową zmianę panującego systemu społeczno-politycznego, szczególnie silnie zaznaczony po doświadczeniach Węgrów, Czechów i Słowaków. Poczucie osamotnienia wśród krajów Europy i brak optymistycznych perspektyw na przyszłość sprzyjały postawom konformistycznym. Drugą cechą, znacznie ważniejszą, było zachowanie i kultywowanie wyniesionych z rodzinnych domów zasad wiary, patriotyzmu oraz etosu pracy od podstaw i przekazanie ich dzieciom. Był to wówczas główny element obrony bytu narodowego, powodujący, że to właśnie nasz kraj przez całe dziesięciolecia najwytrwalej i najdonioślej domagał się reform, suwerenności i solidarności. Antoni Słonimski zwykł był kończyć swoje wspomnienia o Polsce przedwojennej słowami: „Było pięknie, często trzeszczało, ale byliśmy przynajmniej na własnych śmieciach”.
Nasza droga z II do III Rzeczypospolitej trwała ponad pół wieku. Historia zatoczyła wielki krąg. Znowu jest pięknie, często trzeszczy, ale wreszcie nasz los zależy wyłącznie od naszej zbiorowej mądrości. Dziś trudno uznać, że z jakiegokolwiek punktu widzenia, biologicznego czy ekonomicznego, jesteśmy beneficjentami tych wielkich i wspaniałych przemian. Często jednak wydaje się, że cenimy je znacznie bardziej niż pokolenia Polaków znacznie od nas młodszych.

Fragmenty przemówienia z okazji odnowienia dyplomów lekarskich
z 1957 r. po 50 latach działalności zawodowej, wygłoszonego
w czerwcu 2007 r.
(oprac. md)

Prof. dr hab. med. Bogdan Pruszyński
– profesor zwyczajny Akademii Medycznej w Warszawie, gdzie pełnił obowiązki kierownika Zakładu Radiologii i Diagnostyki Obrazowej (1982-2004), prorektora ds. klinicznych (1984-1986) i rektora (1986-1990). Jest autorem ok. 450 prac doświadczalnych, klinicznych, poglądowych i rozdziałów w podręcznikach oraz autorem lub współautorem 5 podręczników dla studentów i lekarzy. Wyróżniony członkostwem honorowym Polskiego Lekarskiego Towarzystwa Radiologicznego, Towarzystwa Radiologów Ameryki Północnej (RSNA), Rosyjskiego Towarzystwa Radiologicznego oraz Medalem Europejskiego Towarzystwa Radiologicznego za wybitne zasługi dla rozwoju radiologii europejskiej.


W pamięci wciąż żywe są wspomnienia i anegdoty z tamtych czasów…

Do prof. Butkiewicza, który mówił z lekkim akcentem kresowym, przychodzi student z książką w ręku. „A cóż to kolega nosi ze sobą” – pyta Profesor. „To wiersze Gałczyńskiego, których uczę się na pamięć” – odpowiada student. „Cienka ta książeczka” – zauważa Profesor – „Jak długo zamierza kolega uczyć się tych wierszy?”. „Myślę, że co najmniej dwa tygodnie” – odpowiada student. „Mnie wystarczyłyby trzy dni” – z pewną satysfakcją konkluduje Profesor.

Prof. Czyżewicz
w najmniej spodziewanym momencie przerywa wykład. Zdezorientowane audytorium uważa, że wykładowca zapomniał tekstu. Podobnie sądzi towarzyszący Profesorowi asystent, który kilkakrotnie, coraz głośniej, podpowiada dalszy ciąg zdania. Po chwili Profesor zwraca się do niego: „Chyba nie sądzisz, Zbyszku, że nie wiem,
o czym mam mówić. Miałem epizod, występującego w moim wieku, przemijającego niedokrwienia mózgu. Właśnie minął i będę kontynuował wykład”.

Prof. Nielubowicz
należał do młodszej generacji. Był osobowością wybitną, o niezwykłej błyskotliwości
i umiejętności intelektualnego kojarzenia. Miał również oryginalny styl bycia, będący źródłem wielu znakomitych anegdot. Przesłanie, jakie nam zostawił, najpełniej i najkrócej scharakteryzował jeden z jego uczniów, prof. Tołłoczko: „Myśl mądrze – czyń dobrze”. Dziś jest nam szczególnie bliska głęboka mądrość ludzi Wschodu: „Każdemu, od którego można było nauczyć się jednego zdania, jednego słowa, a nawet jednej litery – należy być wdzięcznym przez całe życie”…

Bogdan PRUSZYŃSKI

Archiwum