25 listopada 2008

W niewoli za długi. Polacy w WHO – cz. II: Fidżi

Cz. I zamieściliśmy w „Pulsie” nr 6/2008

„Pewnego dnia para świadków Jehowy zapukała do drzwi naszego mieszkania – opowiada dr Józef KIERSKI w swoich wspomnieniach z pracy w WHO „W cieniu złocistego węża”. – Gdy żona otworzyła, podali jej książkę w kolorowej okładce i zapytali: Czy chce pani być w raju? Na okładce żona ujrzała fotografię parku w centrum Suwy i wykrzyknęła: Och, ja już w tym raju byłam!„.

Ten raj to archipelag Fidżi – 300 wysp w zachodniej części Oceanu Spokojnego, odkryty w 1643 roku przez Abla Tasmana. Pierwsi osadnicy europejscy pojawili się tu dopiero w połowie XVIII wieku.
A w 1874 roku archipelag dostał się Brytyjczykom. I to w sposób szczególny – za długi. Winę ponosił wódz plemienny rywalizujący z królem, który napadł na Konsulat Amerykański i go spalił. Odpowiedź amerykańska nadeszła szybko, a ściślej – nadpłynęła, w postaci okrętów wojennych Liberty i Eagle. Po oddaniu dwóch salw armatnich dowódca zażądał odszkodowania w wysokości 30 tys. USD. Dla króla była to fortuna nie do zdobycia. „Uczynni pastorzy anglikańscy poradzili, aby zwrócił się o pomoc do dobrej królowej Wiktorii – pisze dr Kierski. – Po rekomendacji Generalnego Gubernatora Australii, który zdawał sobie sprawę ze strategicznego i ekonomicznego znaczenia Fidżi, możliwości założenia plantacji trzciny cukrowej, kakao, kawy i eksploatacji złóż złota, rząd brytyjski udzielił pożyczki”.

Raz wpadłszy w sidła, król mógł już tylko oddać koronę.
A kiedy ją oddał, został zaproszony przez Generalnego Gubernatora, w imieniu królowej Wiktorii, do złożenia oficjalnej wizyty w Australii. Źle to się skończyło dla Fidżyjczyków. Król i jego orszak zachorowali w drodze powrotnej na odrę. W porcie witały ich tłumy. Wracając do swoich wiosek, szefowie plemion rozprzestrzenili chorobę na cały archipelag. Ocenia się, że zmarło 25 tys. Fidżyjczyków, czyli co czwarty. Na powrót do poprzedniej wielkości populacji trzeba było czekać 100 lat. A epidemia odry na Fidżi przeszła do historii, stanowiąc klasyczny przykład skutków zawleczenia choroby zakaźnej na dziewiczy teren.
Miała też inny aspekt: zmniejszyła i tak skromne zasoby siły roboczej. Plantatorzy zaczęli więc rekrutować Hindusów. Według oficjalnych danych, w ciągu 37 lat przybyło ich na Fidżi 60 tysięcy. I nagle się okazało, że Hindusów jest więcej niż Fidżyjczyków. Wtedy ponoć wielka rada szefów plemion podjęła tajną uchwałę: żadnego unikania ciąży, musi nas być więcej. Ludność wiejska doceniła wagę tej decyzji.
A środki antykoncepcyjne, wysyłane na wieś, ginęły po drodze w tajemniczy sposób. Dziś proporcje procentowe wynoszą 49:46 na korzyść Fidżyjczyków.

Krystyna i Józef Kierscy, którzy przyjechali na Fidżi w 1976 roku, mieli jeszcze okazję obserwować wizytę Elżbiety II. Od 1970 roku Fidżi było już państwem niepodległym, ale należało do Wspólnoty Brytyjskiej. Ostateczne zerwanie z Brytyjczykami nastąpiło dopiero w roku 1987.
Archipelag Fidżi słynie od wieków z otaczających go zewsząd, niebezpiecznych dla żeglarzy, raf koralowych. Fidżyjczycy złą sławę zawdzięczają kanibalizmowi przodków. Co prawda już tylko sporadycznie, ale występował on jeszcze w XIX wieku. Dziś w Suwie, stolicy Fidżi, jest Uniwersytet Południowego Pacyfiku, Szkoła Medyczna i Centralny Szpital archipelagu.
Dr. Kierskiemu, specjaliście w ginekologii i położnictwie, zaproponowano nadzorowanie projektu WHO, którego celem było obniżenie śmiertelności matek przy porodzie. Główną jej przyczyną był krwotok poporodowy.
Większość wysp archipelagu jest izolowana, można się tam dostać statkiem lub bardzo kosztownym śmigłowcem. Ale transport morzem, gdy jest wzburzone, nie wchodzi w grę. „Ja też – wspomina dr Kierski – byłem zablokowany na jednej z wysp przez pięć dni z powodu szalejącego sztormu.
W tej sytuacji jedynym rozwiązaniem, aby zrobić wszystko dla chorego, jest takie wyszkolenie i wyposażenie personelu medycznego, aby mógł on poradzić sobie sam”.

W ośrodkach zdrowia na izolowanych wyspach były świetnie wyszkolone pielęgniarki. Dzięki wojsku, które udostępniło im radiostacje i przeszkoliło w posługiwaniu się nimi, mogły się konsultować z lekarzami i wykonywać pod ich zdalnym nadzorem zabiegi, mimo braku uprawnień. Dopiero jednak umożliwienie pielęgniarkom bezpośredniego przetaczania pełnej krwi i dożylnego wstrzykiwania środków obkurczających macicę po porodzie doprowadziło do obniżenia w ciągu trzech lat wskaźnika śmiertelności ze 143 w 1975 roku do 60 na 100 tys. żywych urodzeń w roku 1978.
Współpraca z Fidżyjczykami układała się dr. Kierskiemu znakomicie. „Byli partnerami – podkreśla. – Gdy zgodzili się na jakąś propozycję, wcielali ją konsekwentnie. Żeby zmniejszyć śmiertelność matek, przygotowaliśmy ujednolicone protokoły zapobiegania najczęściej występującym na Fidżi powikłaniom położniczym i ich leczenia. Rozesłano je do wszystkich szpitali i punktów pielęgniarskich w ciągu dwóch tygodni. Podczas dalszych trzech miesięcy wszystkie pielęgniarki i położne zostały przeszkolone w ich stosowaniu. Jak na kraj rozwijający się, to naprawdę znakomite tempo”.
Praca doktora wymagała częstych wyjazdów w teren, na kontrole i szkolenia. Wizyty w wioskach Fidżyjczyków podlegały osobliwemu rytuałowi. Trzeba było zaczynać od szefa wioski. W największej chacie, służącej spotkaniom, zebraniom, weselom, zasiadano z szefem, żeby się wymienić informacjami o celu wizyty i potrzebach wioski. Pito kavę, nie mającą nic wspólnego z naszą kawą. Worek wypełniony liśćmi i korzeniami miejscowej rośliny zanurzano w wodzie, co jakiś czas go wyciskając. Płyn, od tego wyciskania szarobrunatny, cierpki w smaku, w przeciwieństwie do znanej nam kawy działał uspokajająco – zapewne w celu pohamowania temperamentu dyskutantów. Niekiedy spotkanie urozmaicano tańcami. Tancerki były ubrane od stóp do głów, tancerze występowali tylko w spódniczkach trzcinowych. Rekwizytami mężczyzn były dzidy i maczugi, którymi w tańcu wojennym niebezpiecznie wymachiwali. Potem następowała wymiana prezentów. Goście przekazywali na ogół leki. Czasem jednak tłumacz doktora sugerował: A może byśmy tak kupili karton piwa? Doktor otrzymywał zazwyczaj kilka ryb, kawał mięsa, koszyk owoców, po czym tłumacz niezmiennie proponował, żeby zjeść to wspólnie z gospodarzami. Kiedyś jednak, u szefa dużego plemienia, potomka ostatniego króla, po koszach ryb i owoców nastąpił ciąg dalszy: wprowadzono wołu i trzy świnie. I tym razem tłumacz nie zawiódł. Ja to całe jedzenie ofiarowałem w twoim imieniu chorym ze szpitala – oznajmił. – Byłem pewien, że nie będziesz miał nic przeciwko temu.

Gdy Krystyna i Józef Kierscy wsiadali do samolotu, opuszczając Fidżi, w jedną z wysp uderzył huragan, który zniszczył połowę zabudowań. O co zresztą nietrudno – chaty są zbudowane z pędów bambusa, a ich dachy pokryte liśćmi palmowymi. W latach 40. Anglicy sprowadzili na archipelag blachę falistą, nakłaniając ludzi do pokrywania nią dachów. Zapomnieli o najważniejszym: blaszany dach nagrzewał się pod wpływem słońca, zamieniając przewiewną do tej pory chatę w piec.
Ofiary huraganu zawsze mogą liczyć na pomoc sąsiadów w budowie nowej chaty. Tradycja wspólnej pracy dla dobra wszystkich członków plemienia jest u nich głęboko zakorzeniona. A materiały są pod ręką.
Wyposażenie fidżyjskich chat jest bardzo skromne: tylko niezbędne sprzęty. Podobnie w miejskich mieszkaniach. „W domu mojego lokalnego odpowiednika w projekcie WHO – lekarza, dyrektora departamentu w Ministerstwie Zdrowia, późniejszego premiera rządu, nie było łóżek – opowiada dr Kierski.
– Zgodnie z tradycją, rodzina spała na matach, położonych bezpośrednio na podłodze. Byli do tego przyzwyczajeni, uważali spanie na matach za wygodne. Nie widzieli powodu, żeby zmieniać tradycję”.

Na Fidżi dr Kierski z żoną spędzili trzy lata. Dr Krystyna Kierska, specjalistka cytolog, pracowała jako wolontariuszka w War Memorial Hospital. Pisywała też do specjalistycznej gazety na temat metod wczesnego wykrywania raka szyjki macicy. „Jak zwykle, wszystko, co dobre, kończy się bardzo szybko – podsumowuje Doktor. – Przyroda, pogoda, ludzie, a przede wszystkim praca. Wreszcie byłem niezależny, sam podejmowałem decyzje, ale również ponosiłem odpowiedzialność. To było wyzwanie”.

Dr med. Józef Kierski – absolwent warszawskiej AM, uzyskał specjalizację z ginekologii i położnictwa w Klinice przy
ul. Karowej u prof. I. Roszkowskiego. Przez 25 lat (od 1971 r.) pracował w Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Jako przedstawiciel tej organizacji wcielał w życie projekty WHO w Algierii, Bangladeszu i na Fidżi. W 1984 r. został zatrudniony
w Sekretariacie WHO w Genewie. Swoje wspomnienia z okresu pracy za granicą opisał w książce „W cieniu złocistego węża” (Wydawnictwo DOMENA, Warszawa, 2001).

Ewa DOBROWOLSKA

Dr Józef Kierski przed największą chatą we wsi,
służącą zebraniom i weselom

Archiwum