11 listopada 2010

Medycyna rodzinna daje satysfakcję

Małgorzata Skarbek

Marek Kozłowski, lekarz rodzinny, od 28 lat pracuje z żoną w Małkini, dużej wsi w północno-wschodniej części Mazowsza. Uważa, że w jego życiu zawodowym dwa momenty miały decydujące znaczenie.
Pierwszy – to wybór miejsca pracy, właśnie w Małkini. Drugi – to podjęta kilka lat temu decyzja o zrobieniu specjalizacji z medycyny rodzinnej i współtworzenie niepublicznego ZOZ-u. Obu tych kroków nie żałuje, a praca przynosi mu satysfakcję.

Jestem warszawianinem, całą naukę, także w Akademii Medycznej, i staż podyplomowy odbyłem w Warszawie – wspomina dr Kozłowski. – Studia medyczne wybrałem trochę pod wpływem ciotecznego, starszego brata, Andrzeja Żebrowskiego, który studiował już ten kierunek, a potem został profesorem, doskonałym kardiologiem w Łodzi. W moim przypadku jako alternatywa dla zawodu lekarza wchodziła w grę tylko praca kierowcy TIR-ów – śmieje się dr Kozłowski.
Przeniesienie się rodziny Kozłowskich do Małkini miało związek ze sprawami bytowymi. Był rok 1982, nie mieli mieszkania, urodziło się im dziecko, zaczęli poszukiwania pracy. Zatrudnienie w Małkinii znaleźli przypadkiem poprzez ogłoszenie w „Służbie Zdrowia”. Warunki były dość atrakcyjne – finansowo i bytowo – otrzymali bowiem 3-pokojowe mieszkanie. Byli uszczęśliwieni.
Marek Kozłowski podjął pracę jako lekarz zakładowy w przychodni przemysłowej, żona Anna w miejscowym ośrodku zdrowia. Rozpoczęli specjalizację.
– Chirurgia, o której marzyłem, wywietrzała mi z głowy i zdecydowałem się na internę w Szpitalu Powiatowym w Ostrowii Mazowieckiej, a żona na pediatrię – mówi dr Kozłowski. – Zakład przemysłowy, w którym pracowałem, upadł w 1989 r. w okresie transformacji ustrojowej. Przeniosłem się do ośrodka zdrowia oraz rozpocząłem II stopień specjalizacji z chorób wewnętrznych. Gdy zaczęły się przekształcenia w opiece zdrowotnej, skorzystaliśmy oboje z „krótkiej ścieżki” specjalizacji w medycynie rodzinnej, kończąc ją w 1998 r.
Wtedy pracowało w ośrodku 4 lekarzy: internista, 2 pediatrów i ginekolog. Razem zdecydowali się założyć niepubliczny zakład opieki zdrowotnej, który zaczął działać od 1 lipca 1999 r. Rejon NZOZ „Mak-Med” obejmował ok. 10 tys. pacjentów.
Placówka była zorganizowana modelowo, nie tylko pod względem obsady kadrowej, ale i wyposażenia, które dzięki operatywności członkini zespołu placówka otrzymała częściowo dzięki funduszowi Phare. Jednym z pierwszych zakupów był aparat USG. Do jego obsługi dwie osoby ukończyły odpowiednie kursy. Możliwość diagnozowania ultrasonograficznego znacznie rozszerzyła wachlarz świadczeń ośrodka.
Po 10 latach NZOZ nadal działa, choć zmniejszył się skład osobowy. – Na rynku pracy nie ma zbyt wielu lekarzy rodzinnych, dlatego brakuje 4 pełnych etatów. Mamy kolegów na kontraktach, pracujących w niektóre dni. Są to: lekarz rodzinny, internista, laryngolog. To niezbędne minimum obsady. Lekarze nie chcą pracować w małych miejscowościach. 30 lat temu zaczynaliśmy pracę bez specjalizacji, dokształcaliśmy się na miejscu. A dzisiaj kryteria stawiane przez NFZ uniemożliwiają przyjęcie lekarza bez specjalizacji – tłumaczy dr Kozłowski. – Gdy tworzyliśmy zakład i „pączkowała” medycyna rodzinna, optymistycznie podchodziliśmy do naszych zadań. Lekarz rodzinny miał być osią systemu ochrony zdrowia, kierować pacjenta do poszczególnych placówek specjalistycznych i wszystko o nim wiedzieć. Wątpliwości budziła tylko liczba potencjalnych pacjentów, którymi lekarz miał się opiekować.
Uważaliśmy, że jest zbyt duża. Społeczeństwo starzeje się, rośnie liczba chorób cywilizacyjnych i przewlekłych. Pacjentów korzystających z naszych usług przybywa.
Szczególnie pierwsze lata naszej działalności dały pacjentom duże korzyści – poprawę dostępności do lekarzy przez wydłużenie godzin przyjmowania oraz dodatkowy sprzęt diagnostyczny. Dzięki pracy na własny rachunek podniosła się też satysfakcja zawodowa lekarzy.
Następne lata przyniosły nowe doświadczenia. Zdaniem dr. Kozłowskiego system się zmienił – punkt ciężkości opieki nad pacjentem przeniósł się na leczenie szpitalne i specjalistykę. Zarządzający opieką zdrowotną zapominają o medycynie rodzinnej, w centrum uwagi są szpitale.
Ale ich usługi są bardziej kosztowne.
– Nasza wiedza pozwala zdiagnozować i leczyć część chorób kardiologicznych, gastrologicznych, reumatologicznych, ale nie mamy możliwości kierowania pacjenta na badania diagnostyczne pozostające w gestii specjalistów, do których trudno się dostać – mówi dr Kozłowski.
– Część pacjentów zniechęca się, u innych choroba się rozwija i wtedy rzeczywiście jedynym rozwiązaniem jest skierowanie do szpitala.
Stan zdrowia mieszkańców Małkini nie odbiega od średniej krajowej. W procesie starzenia się społeczeństwa lekarze odnotowują wiele chorób przewlekłych, m.in. cukrzycę, nadciśnienie tętnicze i choroby wieńcowe występujące też coraz częściej u młodszych osób. Jednocześnie rejestrują nadumieralność młodych mężczyzn.
Jest wyjątek niekorzystnie wyróżniający Małkinię i jej najbliższe okolice. Przez kilkanaście lat istniała tu fabryka eternitu. To w niej dr Kozłowski rozpoczynał pracę jako lekarz zakładowy. W szczytowym okresie jej rozwoju, gdy produkowano eternit i wełnę mineralną, pracowało tam ponad 1,3 tys. osób. Właściwie Małkinia rozwinęła się dzięki tej produkcji, choć określenie „dzięki” nie jest może najtrafniejsze. Fabrykę zlikwidowano ponad 20 lat temu, ale skutki jej działalności rzutują na zdrowie mieszkańców.
Długoletni kontakt z azbestem najczęściej powoduje dwie choroby. Częściej występująca, choć nie przynosząca tragicznych skutków, to azbestoza (pylica azbestowa). Drugą stanowi grupa nowotworów, szczególnie śródbłoniak opłucnej i rak płuca. Śródbłoniak opłucnej występuje prawie wyłącznie na terenach, na których ludzie mieli nasilony kontakt z azbestem.
– Od zakończenia działalności zakładu w dalszym ciągu rejestrujemy jej negatywne skutki w postaci corocznego wykrywania nowych przypadków nowotworów i azbestozy – mówi dr Kozłowski. – Dużą, pozytywną rolę odgrywa program Amiantus (finansowany przez MZ), w ramach którego byli pracownicy takich zakładów raz w roku mogą wykonać badania profilaktyczne w Wojewódzkim Ośrodku Medycyny Pracy w Płocku. Także i my wykrywamy te choroby. Okres ich wylęgania jest bardzo długi, tak więc jeszcze przez kolejnych kilkanaście lat należy spodziewać się dalszych zachorowań. Notujemy też dużo schorzeń górnych dróg oddechowych, spowodowanych nie tyle pracą w zakładzie, ile zamieszkiwaniem w jego okolicy.
Azbestoza, objawiająca się postępującym uszkodzeniem śródmiąższowej tkanki płucnej i zmniejszaniem się wydolności płuc, rozwija się powoli, nie można jej samej wyleczyć, a tylko minimalizować objawy. Przy odpowiednim sposobie życia można dość długo utrzymać w miarę dobrą kondycję pacjenta.
Rodzina Kozłowskich nie planowała wyjazdu z Warszawy na całe życie, ale na kilka lat. Tymczasem minęło ich już prawie trzydzieści i pewnie do emerytury nic się nie zmieni. Tylko córka Katarzyna wyjechała do stolicy i po medycynie robi specjalizację.
Życie w małej miejscowości ma swoje wady i zalety. Zaletą niewątpliwie jest wolniejsze niż w wielkim mieście tempo życia, więcej czasu dla siebie. Odpadają poranne korki, bo do pracy można chodzić piechotą.
Dr Kozłowski należy do osób lubiących sport, aktywny tryb życia – często jeździ rowerem. Stali mieszkańcy nie są dla siebie anonimowi, znają się doskonale, co przy profesji lekarza stwarza pewną uciążliwość. Przez wiele lat (do czasu utworzenia we wsi podstacji pogotowia) zdarzały się prośby o interwencję medyczną poza czasem pracy, często w nocy.
Małe środowisko sprawia, że lekarze wraz z upływem czasu poznają losy i historie życia swoich pacjentów.
A to ogromna zaleta, dzięki tej wiedzy łatwiej stawiać trafne diagnozy. Dr Kozłowski leczy już drugie pokolenie, a żona opiekuje się dziećmi, których rodziców leczyła na początku swej pracy.
W małym, własnym NZOZ-ie są też różne problemy, choćby z wakacjami. Wspólny wyjazd mogą planować najwyżej na kilka dni. Pozostają więc krótkie wycieczki i kibicowanie zawodom sportowym.
Ale dr Kozłowski nie narzeka na takie drobiazgi, wykonuje zawód z przyjemnością i satysfakcją. Twierdzi, że w medycynie rodzinnej można się odnaleźć.

Archiwum