13 listopada 2010

Sąd nas studiami

Paweł Walewski

Władze samorządu lekarskiego bardzo ostro skrytykowały plany likwidacji stażu podyplomowego i państwowego egzaminu zwanego w skrócie LEP-em. To zagraża bezpieczeństwu zdrowotnemu Polaków – grzmiał w połowie października prezes NRL. Rząd wcale się tego nie przestraszył i zaakceptował pomysły minister Ewy Kopacz. Najwyraźniej uznano, że skoro żaden lekarz zasiadający w prezydium rady nie stwarza w swojej pracy niebezpieczeństwa dla pacjentów (wszak do 2004 r. nikt nie musiał zdawać w Polsce LEP-u), to nie ma potrzeby, aby utrudniać start do zawodu młodszym lekarzom. Dla mnie plany skrócenia studiów medycznych, zarówno na wydziale lekarskim, jak i stomatologicznym, są dyskusyjne. Argumenty, jakimi posługują się zwolennicy oraz przeciwnicy tej koncepcji, są demagogiczne. Bo co to znaczy, że po pięciu latach nauki i przeniesieniu zajęć praktycznych na szósty rok, ktoś będzie gorszym lekarzem? Czy gdyby przedłużyć medycynę do 8 lub 9 lat, byłby lepszym lekarzem?
W latach 50. studia trwały pięć lat i udało się wykształcić roczniki wcale nie gorzej przygotowane niż dzisiaj. Teza, że współczesna medycyna tak bardzo się poszerzyła, iż nauczenie jej wymaga więcej czasu, nie broni się w kontekście staroświeckiej metodyki prowadzenia zajęć i nie zawsze rozsądnego ich zaplanowania. Ale równie obłudna jest opinia Ministerstwa Zdrowia, że skoro absolwentom medycyny dodatkowy egzamin się nie podoba, to warto go zlikwidować. Mamy na tym zaoszczędzić? W takim razie wygodniej od razu skorzystać z przykładu Chin i wzorem tamtejszej rewolucji kulturalnej skrócić studia do trzech miesięcy.
Szkoda, że przez ponad dwa lata nie odbyła się żadna poważna debata na temat kształcenia lekarzy. Przecież pomysł przeniesienia stażu na szósty rok studiów został po raz pierwszy przedstawiony w Ministerstwie Zdrowia na początku 2008 r. Wkrótce odbyła się na ten temat konferencja w siedzibie Naczelnej Izby Lekarskiej i choć uczestniczyła w niej przedstawicielka resortu, żadnej konkluzji nie udało się wypracować. Na długie miesiące temat przycichł i środowiska akademickie słusznie mogą być teraz zaskoczone ostatecznymi decyzjami resortu. Tym bardziej, że programy nauczania trzeba będzie dostosować do skróconego toku nauczania, a zajęcia praktyczne na szóstym roku, w zastępstwie likwidowanego stażu, wymagają zatrudnienia w szpitalach klinicznych dodatkowych pracowników do opieki nad studentami-stażystami. Tego nie da się zrobić bez pieniędzy. Mam wrażenie, że dwa ostatnie lata można było poświęcić na przekonanie środowisk akademickich do nowej koncepcji. Zmarnowano ten czas. Być może uznając, że ostatnie słowo muszą mieć politycy, a nie eksperci.

Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum