21 listopada 2011

Listopadowe myśli

Janina Jankowska

Listopad – miesiąc skłaniający do szczególnej refleksji. Wracają obrazy z przeszłości wypełnione bliskimi, przyjaciółmi, znajomymi – mieszkańcami świata, który wraz z nimi odszedł.
Odwiedzając groby, siłą rzeczy odczuwamy przemijanie. Jak w zegarku, pierwsze dni listopada każdemu przypominają, że istnieje śmierć. W tym momencie uświadamiamy sobie kruchość naszego życia. Oczywiście nie dotyczy to lekarzy i ludzi zawodowo związanych z rytuałem odchodzenia. Oni dobrze wiedzą, czym jest śmierć.
Na co dzień nasza cywilizacja stara się wyprzeć śmierć z ludzkiej świadomości, jakby ukryć ją. Różnymi sposobami. Z jednej strony śmierć została oswojona, czyli rynkowo zagospodarowana, stała się atrakcyjną ofertą w tabloidach, komercyjnej produkcji filmowej i grach komputerowych. Wszędzie tam krew leje się strumieniami, trup ściele się gęsto, ale to tylko medialny news, mocna story, która zwiększa nakład pisma, oglądalność czy słuchalność stacji. W sumie dobry produkt. Filmy lub gry komputerowe to przecież rzeczywistość wirtualna, czasem artystyczna kreacja.
Z drugiej strony potrzeba przyjemnego życia każe, zwłaszcza w bogatszych społeczeństwach, przykryć śmierć estetycznym performance. Moja siostra, od 20 lat mieszkająca w Nowej Zelandii, uczestniczyła w pogrzebach, które przypominały świetnie zorganizowane spotkania towarzyskie. Wszystkie atrybuty związane z fizycznością osoby odchodzącej są żałobnikom oszczędzone. Pogrzeby są tam pogodne, pomieszczenia w jasnych kolorach, w kwiatach znika trumna, by pojawić się w estetycznej urnie. Żałobnicy, sącząc drinki w ogrodzie, podziwiają jej kształt. Całości towarzyszy przyjemna muzyka.
Na poważnie śmierć się pojawia, przynajmniej próbuje się pojawić w Polsce, jako temat polityczny, czyli eutanazja. Padały już z ust polityków SLD zapowiedzi dotyczących jej rozwiązań prawnych, w pakiecie z zapłodnieniem in vitro, związkami partnerskimi itd. Po wyborach już wiemy, niemal na 100 proc., jaka partia wprowadzi na swoich sztandarach eutanazję obok „wolnych konopi”, gdy wreszcie zasiądzie w Sejmie. Znowu zacznie się walka polityczna na mocne hasła, a nie argumenty. Tymczasem temat eutanazji i chorego nieuleczalnie wymagają szerokiej debaty publicznej, bo taka sytuacja może stanąć jako problem przed każdą polską rodziną. Abstrahuję od moralnego aspektu podjęcia takiej decyzji. To sprawa dalsza. Na etapie, gdy NFZ narzuca limity przychodniom, szpitalom, zaczynam mieć wątpliwości, czy ten mechanizm nie otwiera drogi do ukrytej eliminacji osób starszych i ciężko chorych. Moja druga siostra jest właśnie bardzo ciężko chora, usłyszała podczas obchodu słowa ordynatora: „Z tej pacjentki nie będziemy mieć pieniędzy z NFZ, proszę ją wypisać”.
Rozumiem troskę ordynatora o budżet szpitala, o płynność finansową, ale… Procedury porządkują życie, ale… Boję się np. czy obecnie wprowadzone, dają szansę na uzyskanie kompleksowej informacji o stanie bliskiej nam, chorej osoby. Czy takie informacje winien posiadać także prowadzący chorego lekarz specjalista, czy też nie ma takiego proceduralnego obowiązku?
Zapytałam niedawno przyjaciela, dyrektora szpitala z małej miejscowości, który właśnie odbierał medal za zasługi z rąk prezydenta Komorowskiego, jak ocenia sytuację służby zdrowia z miejsca, w którym pracuje. „Mamy wreszcie uregulowane standardy, coraz lepszy sprzęt medyczny na najwyższym poziomie europejskim, ale my nie leczymy ludzi. My leczymy jednostki chorobowe” – odpowiedział. Przypomniały mi się słowa prof. Aleksandrowicza, którego dawno, dawno temu nagrywałam w Krakowie: „By wyleczyć rękę, nogę, głowę itd., lekarz musi poznać cały organizm. On musi leczyć całego człowieka”.
Rozumiem, że dziś jeden specjalista nie ogarnie całości, ale czy nowe procedury likwidują instytucję konsylium lekarskiego? W dużym, renomowanym szpitalu w Warszawie trudno doprowadzić do spotkania specjalistów kilku oddziałów: chirurgii naczyniowej, onkologa, nefrologa, chorób wewnętrznych i anestezjologa. Rodzina usiłuje sama nawiązać między nimi kontakt. Stan chorej onkologicznie, przygotowywanej do operacji tętniaka aorty, pogarsza się. Pojawiają się dolegliwości natury gastrycznej (wymioty, biegunki). Mija tydzień. Każdego dnia jest gorzej.
Wreszcie chora słyszy: „Z tej pacjentki nie będziemy mieć pieniędzy z NFZ, proszę ją wypisać”.
Jednak puenta jest bardziej optymistyczna. Młody lekarz, pełniący dyżur w niedzielę, zleca wykonanie pacjentce tomografii, której przez ponad tydzień nie zrobiono. Z obrazu wynika, że przeciekający tętniak może być przyczyną dolegliwości. Lekarz podejmuje szybką decyzję. Operujemy tętniaka. Być może tą decyzją ratuje jej życie.

Archiwum