16 listopada 2012

Na marginesie

Podstawową zasadą demokracji jest dialog, jawność działania każdej władzy – także rządu – oraz przekazywanie części tzw. władztwa w dół, np. do samorządów, w tym zawodowych. W celu realizacji tych zasad ustawodawca wymyślił takie narzędzia jak konsultacje społeczne i Biuletyn Informacji Publicznej, przyznał uprawnienia opiniujące korporacjom zawodów zaufania publicznego, wreszcie – w Ministerstwie Zdrowia powołał Departament Dialogu Społecznego. Do zadań tego departamentu należy m.in. pilnowanie, aby projekty wszystkich aktów prawnych przygotowywanych przez resort trafiły do właściwych adresatów. O swoim drugim w tej kadencji exposé premier Donald Tusk w jednej ze stacji telewizyjnych powiedział, że wygłosił je, by „orzeźwić debatę publiczną”. Szkoda, że nie zauważył, lub nie wie, iż w resorcie zdrowia o takiej debacie już dawno zapomniano, więc nie ma czego orzeźwiać.
Ministerstwo Zdrowia bowiem zapomniało o zasadach demokracji i rozpoczęło głoszenie dekalogu w kontaktach ze środowiskiem medycznym. W ostatnich tygodniach podjęło decyzję o nowych rezydenturach uruchamianych jesienią bieżącego roku. Ustalono arbitralnie ich liczbę na 2500, mimo braku, jak się okazuje, środków finansowych na ten cel od ministra finansów. Cel i liczba chwalebne, biorąc pod uwagę przyszłe potrzeby naszego społeczeństwa, ale sposób, w jaki „wygospodarowano” pieniądze na te rezydentury, już nie bardzo. Wszyscy zachłysnęli się tą dobrą wiadomością. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Otóż postanowiono obciążyć dodatkowymi kosztami placówki, w których przyszli specjaliści będą zdobywali wiedzę. Jak? Dotychczas ośrodki, w których szkolili się rezydenci, otrzymywały pełne pokrycie tzw. kosztów ich zatrudnienia. Według nowych zasad odpis na fundusz socjalny pokryją ci, którzy szkolą. Genialnie prosty sposób na zdobycie brakujących funduszy – bez zgody i wcześniejszej wiedzy najczęściej i tak już zadłużonych szpitali klinicznych i instytutów (w nich szkoli się najwięcej rezydentów). Sukces polityczny murowany. Minister finansów pochwali i premier zapewne też.
To nie koniec dialogu w wydaniu MZ. Samorząd lekarski nie znalazł się wśród grona podmiotów zaproszonych do współpracy przy tworzeniu listy umiejętności z zakresu węższych dziedzin medycyny. Nie otrzymał także do zaopiniowania dokumentu tak istotnego dla wykonywania zawodu lekarza – projektu rozporządzenia w sprawie specjalizacji lekarzy i lekarzy dentystów. A tu – w sytuacji kryzysu finansów państwa – tworzy się nowe specjalizacje, pomijając zdanie specjalistów krajowych. Chodzi o zwiększenie liczby specjalności pediatrycznych, zgodnie z postulatami lobby pediatrycznego. Mówi o tym m.in. specjalista krajowy w dziedzinie alergologii. Nie ma żadnego merytorycznego powodu, aby specjalność, jaką jest alergologia, dzielić na alergologię dorosłych i dzieci. W żadnym kraju nie ma takiego rozwiązania.  Obecny system specjalizacji w alergologii, zgodny z zaleceniami UE,  zapewnia lekarzowi nabycie kwalifikacji do konsultowania w tej specjalności zarówno dzieci, jak i dorosłych.
Przewidywane są także specjalności: choroby metaboliczne dzieci, choroby płuc dzieci, endokrynologia i diabetologia dziecięca, gastroenterologia, hematologia i żywienie dzieci oraz nefrologia dziecięca. A może to wizja ministra – pediatry? Mówi się także o dwóch nowych specjalnościach ginekologicznych – endokrynologii ginekologicznej i rozrodczości oraz perinatologii. Dla systemu oznacza to ponad 100 nowych konsultantów krajowych i wojewódzkich. Przyszli specjaliści nie będą nota bene, o czym pewnie jeszcze nie wiedzą, specjalistami w innych krajach Unii Europejskiej.

Ewa Gwiazdowicz-Włodarczyk

Archiwum