12 marca 2013

Jak sięgać do życiorysów?

Janina Jankowska

Bogusław Chrabota opisał w „Rzeczpospolitej” krótką, ale przepiękną historię swojego dziadka. Rocznik 1900, chłopak z lubelskich Bronowic „na fali odzyskanej niepodległości” zgłosił się z kolegami w 1919 r. do polskiego wojska. Miał wielokrotnego pecha, ostatecznie jego kompanię otoczyła armia Budionnego i jako jeniec został zesłany do Azji. Tu dziewiętnastolatka wcielono do Armii Czerwonej, oferując karierę telegrafisty, kierowcy NKWD i kogoś tam jeszcze. Gdy armia dławiła powstańców w Tadżykistanie, wrogów ludu w Samarkandzie i Bucharze, na „politkursach” dowiadywał się, że to dla obrony światowego proletariatu.
Gdy wyszedł z wojska, były już lata 30. Zaczął zmierzać w kierunku Polski, ale walka klasowa nasilała się, za każde słowo groził łagier, a Polska pańska była, burżuazyjna, więc osiadł wśród pierwszych napotkanych w tej wędrówce Polaków i ożenił się. Przetrwał, bo – jak pisze Chrabota – „roztopił się w sowieckości”. Nie ominęła go wojna fińska, a w 1941 r. zmobilizowany na wojnę ojczyźnianą, znalazł się w sowieckiej partyzantce, skąd przeszedł do II Armii Wojska Polskiego, a z nią – po ćwierćwieczu – do Polski. Szczegóły tej wędrówki są poruszające, zwłaszcza jej niezatarte do końca życia ślady. Był czerwony, obrona światowego proletariatu była dla niego ciągle żywą sprawą. Wiara czy strach? Rozmowy z wnukiem kończyły się awanturami, zwłaszcza w stanie wojennym, gdy wnuk wyrywał się na uliczne zadymy przeciw generałowi, a dziadek wiedział, czym kończy się opór przeciw socjalistycznej władzy. „Nigdy nie pojąłem – pisze Chrabota – czy to skowyczał w nim wewnętrzny strach po tym, co zobaczył w Sowietach przez ponad ćwierć wieku, czy wyryte na jego mózgu przez politruków bruzdy były tak trwałe”.
Nasze korzenie to skarbnica wiedzy, do której współcześnie nie potrafimy sięgać. Tę niezwykle ciekawą rodzinną historię Bogusława Chraboty mogliśmy poznać dzięki aferze medialnej rozpętanej wokół dziennikarzy, dotyczącej ich lustracji. (Tekst o dziadku, który tak mi się spodobał, nosi tytuł „Autolustracja”.) Zaczęło się w Internecie, na portalu Salonu24, gdzie ukazała się notka sygnowana przez „Gazetę Polską” pt. „Resortowe dzieci”, zawierająca wyliczankę nazwisk współczesnych dziennikarskich „gwiazd” wraz z opisem stanowisk, jakie w służbach UB i w aparacie partyjnym pełnili ich rodzice. Informacje zaczerpnięto z przygotowywanej przez Dorotę Kanię i Macieja Marosza książki. (Jej fragmenty drukowała też „Gazeta Polska”.) Przesłanie: ubeckie korzenie dziennikarzy III RP są źródłem ich stronniczości (faktycznej, skądinąd) i niechęci mediów tzw. mainstreamowych do opozycji prawicowej. Plakatowo, personalnie. Poczułam przykrość i napisałam polemikę, może nazbyt ostrą, bo nie podoba mi się, kiedy dla zdezawuowania człowieka o innych poglądach wypomina mu się przeszłość jego rodziców. Nie podoba mi się, że robi to dziennikarz w stosunku do drugiego dziennikarza. Nie podoba mi się, gdy dziennikarstwo wprzęgnięte jest w walkę polityczną.
Spór polityków zszedł w dół społeczeństwa, przełamał także na pół środowisko dziennikarskie. My, dziennikarze, już nie staramy się pomóc naszym odbiorcom w poznaniu i zrozumieniu świata. My walczymy ze sobą. Każdy w swoim obozie walczy z potencjalnym wrogiem z obozu o innych poglądach. Strona Tomasza Lisa ma pogardę dla pisowców, moherów, kołtunów, dla których tradycja, rodzina, polskość są najwyższymi wartościami. Z kolei strona Tomasza Sakiewicza jest oblężoną twierdzą, która nie tylko atakuje ideowego wroga, ale każdą krytyczną uwagę, nawet wychodzącą z własnego kręgu.
Jaki efekt? Miałkość. Polska kultura traci. Nie mamy literatury faktu, wielkich biografii, nie sięgamy do życiorysów współczesnych Polaków, by przez los pojedynczego człowieka czy portret pokolenia opowiedzieć naszą najnowszą historię. Z dwóch stron wybiera się życiorysowe fakty i strzela nimi w przeciwnika. Czysta polityka. A tak naprawdę nic o sobie nie wiemy, co się z nami stało? Dlaczego? Kto napisze uczciwą, bezstronną biografię Bronisława Geremka? Ona by wiele wyjaśniła.
A tak na koniec. Dlaczego nie spróbować inaczej pokonać tematu lustracji, tak jak zrobił to Bogusław Chrabota.
Ojcowie i dzieci. Dzieci i ojcowie. Może to wyzwanie oczyszczające?

Archiwum