19 kwietnia 2013

Na marginesie

W jednym z felietonów w „Galicyjskiej Gazecie Lekarskiej”, przedstawiając argumenty na potwierdzenie nieudolności i niekompetencji ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, rozważałam, co jeszcze musi się wydarzyć, aby premier Donald Tusk dojrzał do decyzji o odwołaniu swego ministra.
Niedawno usłyszeliśmy oświadczenie Jerzego Owsiaka i jego żony, w którym zastanawiają się nad celowością dalszego działania Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w obecnym systemie zarządzania polską ochroną zdrowia.
Jurek Owsiak wydał, nie! prawie wykrzyczał, je po kolejnej informacji mediów o śmierci dziecka, tym razem 2,5-letniej dziewczynki, której lekarze nie byli w stanie uratować życia, bo ekipa ratownictwa medycznego nie przyjechała na czas, mimo wielokrotnych wezwań rodziców. To kolejny przypadek śmierci dziecka wynikający być może z błędów lekarzy, ale przede wszystkim z wad systemu ochrony zdrowia w Polsce. Systemu, który staje się coraz bardziej odhumanizowany na skutek działań publicznego płatnika i decydentów.
W tym systemie pacjent oznacza problemy i straty dla placówki, która go leczy. System, aby zmniejszyć deficyt, musi utrudnić choremu dostęp do leczenia, a pielęgniarce i lekarzowi – niesienie pomocy. Leczenie zgodne ze sztuką lekarską i kodeksem etyki jest niezgodne z wymaganą polityką oszczędzania.
Politycy występujący w programie „Kawa na ławę” dziwili się (oczywiście tylko ci z opozycji), że minister zdrowia po tym zdarzeniu nie wystąpił publicznie, nie wziął odpowiedzialności za to, co się stało, i nie przeprosił rodziców, nie mówiąc już o podaniu się do dymisji. Obserwuję działania Bartosza Arłukowicza i nie jestem niczym zdziwiona. To człowiek niekompetentny i niezorientowany w systemie ochrony zdrowia. Chce np. uczynić ratownictwo medyczne służbą państwową. Nie wie więc nawet tego, że Sejm uchwalił już dawno ustawę o Państwowym Ratownictwie Medycznym. Weszła ona w życie na przełomie 2006 i 2007 r. Ponadto przyzwyczaił się przez półtora roku swego urzędowania, mimo kolejnych wpadek i zaniedbań, do bezkarności i łaskawego spojrzenia prezesa Rady Ministrów. Jeżeli premier zaplanował całkowite zniszczenie systemu opieki zdrowotnej w naszym kraju (może po to, aby potem powstało coś wspaniałego, jak feniks odrodzony z popiołów), to wybrał odpowiedniego człowieka.
Przy tej okazji mówi się o odpowiedzialności. Czy odpowiedzialność poniosą wreszcie politycy, w tym minister zdrowia? Nie, już słychać chór mędrców, którzy twierdzą, że odwołanie ministra nic nie da, a winni są, jak zwykle, lekarze. Usłyszeliśmy więc: gdzie samorząd lekarski, który powinien w takich przypadkach wyciągnąć konsekwencje wobec winnych?
Samorząd lekarski (rzecznik odpowiedzialności zawodowej i sąd lekarski) zrobi oczywiście to, co do niego należy, ale korporacja lekarska nie ma wpływu np. na zmianę systemu (niestety, nikt się z jej zdaniem nie liczy od lat; kiedyś bywało inaczej, ale to osobny temat).
Być może za cicho i za słabo przedstawiciele samorządu domagają się prawdziwych, a nie pozorowanych zmian w ochronie zdrowia. Ale przed ostatnim głosowaniem w sprawie wotum nieufności dla ministra Arłukowicza apelowali o poparcie tego wniosku (tylko ORL w Warszawie niestety!), podając rzeczowe uzasadnienie tej decyzji. I co? Nic. Jak grochem o ścianę.

Ewa Gwizdowicz-Włodarczyk

Archiwum