18 października 2013

Letnie remanenty

Janina Jankowska

Dwie sprawy kojarzą mi się z końcem tego lata. Pierwsza związana z rocznicą podpisania Porozumień Sierpniowych, w tym roku skromnie obchodzoną, mimo że Lech Wałęsa zaproponował uczynienie 31 sierpnia świętem państwowym. Propozycja żyła krótko w sieci i spotkała się z dość ironicznymi komentarzami.
Jednak z okazji tej rocznicy zostałam zaproszona na dwa bardzo różne spotkania związane z rolą i udziałem kobiet w ruchu „Solidarności”. Obydwa interesujące. Pierwsze zorganizowały w klubokawiarni Grawitacja na Powiślu młode dziewczyny ze stowarzyszenia o wyrazistej nazwie „Kobiety dla narodu”. Inicjatorką drugiego spotkania była osoba z przeciwnego skrzydła, znana feministka, pani wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka, a odbyło się ono z udziałem dziennikarzy w salach Senatu RP. Oczywiście żadna z tych imprez, podczas których była mowa o wpływaniu kobiet na bieg historii, nie przebiła się najmniejszą wzmianką do prasy i mediów. Co ja tu wypisuję o jakimś „wpływaniu” na historię. Nasz udział to biała plama. A przecież cała logistyka podziemnej „Solidarności”, organizacja, struktury konspiracyjne, informacja (Tygodnik „Mazowsze”) stały kobietami. Panowie, którzy wkrótce zaczęli robić kariery polityczne, traktowali jednak tę pracę jako „pomocniczą”. Nie chcę wchodzić w tony feministki, bo nią nie jestem, przywołuję tylko fakty, o których się nie pamięta. Najlepszy dowód, że obie panie, zarówno wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka, jak prowadząca spotkanie młoda osoba ze stowarzyszenia „Kobiety dla narodu”, jednakowo powieliły mit, że w obradach Okrągłego Stołu uczestniczyła tylko jedna kobieta – Grażyna Staniszewska. Na zdjęciach przeznaczonych dla TVP – tak. W istocie w obradach tematycznych uczestniczyło więcej kobiet. Wkład merytoryczny takich osób jak Janina Zakrzewska, Anna Radziwiłł, Irena Wóycicka, Helena Góralska, Helena Łuczywo był przeogromny. Kobiety mądre, kompetentne w dziedzinie prawa, pedagogiki, socjologii, problemów społecznych itp. współtworzyły, inspirowały, czasem podsuwały najlepsze zapisy.
– Dlaczego przekaz o roli kobiet w opozycji i „Solidarności” nie dotarł do opinii publicznej po 1989 r., dlaczego dopiero teraz o tym mówicie? – zapytała na spotkaniu w Senacie osoba o znaczącej pozycji w Kongresie Kobiet.
Mój Boże, długo by mówić. Nie tylko kobiety, ale cała nasza formacja poszła w kąt po 1989 r., stała się niewygodna i anachroniczna. Od najbliższego mi zespołu dziennikarzy Komitetu Obywatelskiego, przygotowujących w Polskim Radiu i TVP kampanię wyborczą kandydatów strony opozycyjno-solidarnościowej, po członków podziemnej „Solidarności”, przedstawicieli załóg małych i wielkich zakładów pracy, którzy bardzo szybko stali się zakałą transformacji. Reformy Balcerowicza, ustawy w szybkim tempie uchwalane w końcu 1989 r. przeobrażały nasz kraj, nie zajmując się losem popegeerowskiej ludności, losem robotników sprywatyzowanych czy bankrutujących zakładów, ludźmi, którzy w wyniku transformacji tracili grunt pod nogami. Nawet Jacek Kuroń uwierzył w mechanizm niewidzialnej ręki rynku, która ustali nowy, sprawiedliwy porządek. Powiedział mi to osobiście na dwa miesiące przed śmiercią, już z poczuciem winy. Wprawdzie jako minister pracy starał się naprawiać to kuroniówkami, ale w praktyce utrwalały one syndrom wykluczenia i dziedziczonej pasywności bezrobotnego. Patrzyliśmy do przodu, zmienialiśmy Polskę! Powstawały prywatne banki, nowe instytucje, rozpadały się molochy typu Huta Katowice, Nowa Huta, „Kasprzak”, „Róża Luksemburg”, RSW Prasa itp. Zaczął się proces prywatyzacji, który likwidował pewne dziedziny przemysłu, niegdyś stojące na wysokim poziomie, np. produkcję kabli i układów scalonych, przemysł precyzyjny, stocznie. Zagraniczni właściciele często zamykali produkcję, bo taki był interes danego koncernu. Prawa rynku. Dążyliśmy do przemian cywilizacyjnych, nie znaliśmy kosztów szybkiej transformacji. Wygrywali silniejsi, elity PZPR, chronione porozumieniem Okrągłego Stołu, szybko się odnalazły w biznesie, bankach, radach nadzorczych. Opozycyjne życiorysy już nie były „sexy”, raczej nam (wyjątkiem koledzy politycy) przeszkadzały. Pracując w Polskim Radiu, niwelowałam niedawną przeszłość, chcąc jako wicedyrektor Programu I Polskiego Radia integrować zespół z tymi dziennikarzami, którzy pracowali w maszynie propagandowej stanu wojennego. Unikałam wspomnień z czasów opozycji, nazywanych już ironicznie kombatanckimi. Jak w tym czasie sławić kobiety „Solidarności”, snuć opowieści o ubekach, rewizjach, drukarniach, kolportażu i roli kobiet w opozycji? Jak teraz młodym feministkom to wytłumaczyć? To jedna moja refleksja z końca lata…
Druga. Nazajutrz po rocznicy sierpniowej – 1 września, początek nowego roku szkolnego, rocznica wybuchu II wojny światowej, giną dzieci w Syrii. A w mediach przykrywa wszystko opowieść o najsłynniejszej kobiecie w Polsce, Katarzynie W. Od rana, przez siedem godzin, trzy kanały informacyjne: TVP INFO, TVN24 i Polsat news, non stop transmitują przemówienie jej obrońcy, opisujące szczegóły z życia pierwszej celebrytki. Nie było informacji z Polski, ze świata… Nie było nawet reklam, więc stacje w istocie na tym programie finansowo straciły.
Rozumiem, że taką decyzję programową podejmują stacje prywatne, ale telewizja publiczna? Nie było czasu antenowego na transmisję procesów w sprawie 1970 r., stanu wojennego itp. Relacje z procesów dotyczących przestępstw gospodarczych i finansowych, np. sprawy Amber Gold, miałyby sens, ale tego nie zobaczymy.
Jak to się dzieje, że osoba tego pokroju, jak stwierdził sąd, o psychopatycznym charakterze i ambicjach celebryckich, przestępczyni, zagospodarowała jednego dnia siedem godzin emisji trzech najważniejszych stacji informacyjnych? Czy rzeczywiście każdy szczegół jej życia zasługiwał na taką uwagę?

Archiwum