28 lutego 2014

Język nasz giętki

Prof. Piotr Müldner-Nieckowski

Ostatnio w prasie pojawiło się słowo kształciciel, znalazłem też podobne i nas interesujące: zaraziciel. Reakcja kilku osób na ich pojawienie się była znamienna, bo potępiająca: „A cóż to za okropne neologizmy?”, ale że wyrazy takie jak nauczyciel, krzewiciel, marzyciel, doręczyciel czy zbawiciel są poprawne, nikt nie miał wątpliwości.
Zatem neologizmy, nowotwory językowe? Nic podobnego. Zarówno kształciciel, jak i zaraziciel są w polszczyźnie od wieków, występują w dawnych słownikach (np. u Samuela Lindego) i zostały utworzone według klasycznego wzorca słowotwórczego.
Końcówka -iciel, -yciel wyznacza znaczenie: 'który czyni to, o czym mowa w temacie wyrazu’. Nauczyciel uczy, krzewiciel krzewi, marzyciel marzy, doręczyciel doręcza, zbawiciel zbawia, kształciciel kształci lub kształtuje, zaraziciel zaraża.
I to mogłoby być w tej sprawie wszystko, gdyby nie pewne zjawisko towarzyszące pojawianiu się wyrazów „nieznanych”. Nieznanych komu? Osobom, które nie znają. Niektóre takie osoby mają zwyczaj uważać, że słowo nie istnieje albo jest niepoprawne tylko dlatego, że one go nie znają.
Jeśli ktoś nigdy nie widział Krzyża Południa, chętnie powie, że to wymysł. Ale są tacy, którzy byli na drugiej (dla nas dolnej) półkuli i widzieli. Co więcej, Krzyż Południa odszedł znad Europy pięć wieków temu, ponieważ przechyliła się oś Ziemi. Całkiem niedawno był więc jeszcze widoczny. Czy z tego powodu powinien powstać spór o istnienie Krzyża Południa, czy raczej należałoby postąpić inaczej? Osoba, która widziała to zjawisko, pojedzie na półkulę południową, w jasną noc obfotografuje niebo i uzyska dowód. Osoba przecząca zwykle tego nie zrobi, bo wie, że obowiązek dowodzenia, że czegoś nie ma, nieraz bywa niewykonalny. Tak jak ci, którzy są zmuszani do wykazania, że nie są wielbłądami. Istnieje jednak do wykorzystania funkcja arbitra lub publikacji źródłowej. Może wypadałoby jednak zaufać tym, którzy oglądali ów Krzyż na własne oczy? W odniesieniu do wyrazów wystarczyłoby skorzystać ze słownika. Ale nie, przeczący będą twierdzili, że mają rację, choć nie mają zamiaru sprawy badać. Dumni sprawdzać nie muszą.
Są też postawy pośrednie. Niektórzy starają się wymyślić własną „teorię”. Panchronizm (ponadczasowiec) człowiek jednej książki (łac. homo unius libri) był eufemizmem używanym przez św. Tomasza z Akwinu do nazywania nieuków. Wielu nie wie, jaki jest sens tego wyrażenia, więc z domysłu twierdzi, że chodzi o 'człowieka, który napisał jedną książkę’ albo 'człowieka, który jest znany dzięki jednej książce’. A przecież istnieje słownik Czesława Jędraszki „Łacina na co dzień”, są też słowniki frazeologiczne i poradnie językowe.
Co do zaraziciela (’tego, który zaraża’) oraz znanego z dawnej literatury medycznej zakaziciela (’tego, który zakaża’) – szkoda, że ich zapomniano. Byłoby pożądane, aby znowu stały się terminami. Mają wielkie zalety: są jednowyrazowe i precyzyjne znaczeniowo, łatwo się je wymawia.

Archiwum