28 lutego 2019

Konsultacja na schodach

Artur Dziak

Po morderczym dniu pracy na libijskiej ziemi, gdzie byłem na kontrakcie, skontrolowaniu          stanu zoperowanych pacjentów, schodzę umęczony z dyżuru. Na schodach zatrzymuje mnie elegancko ubrany pan z chłopcem, który ma zagipsowaną i zawieszoną na temblaku rękę. Nienaganną angielszczyzną pyta się mnie, czy z gipsem wszystko jest tak jak trzeba. Rzucam okiem na opatrunek. Widzę, że rękę unieruchomiono prawidłowo, mały rusza palcami, odpowiadam więc, że wszystko w porządku, i się rozchodzimy.

Na drugi dzień przypadają moje konsultacje w ambulatorium Trauma Center w Trypolisie. Jestem w samym oku cyklonu, bo pacjentów zawsze mam wokoło stu, kiedy do pokoju badań wpada wzburzony ojciec konsultowanego wczoraj chłopca. Wygania wszystkich z gabinetu, zaczyna głośno krzyczeć i walić pięścią w moje biurko. Zrywam się zza biurka i w pierwszym odruchu chcę wykopać intruza za drzwi, ale na szczęście coś mnie wstrzymuje. Opanowujemy się obaj, więc pytam, o co ta awantura.

Tu nie chodzi o dobre maniery, ale o życie mojego dziecka – krzyczy ojciec i wciąga do gabinetu słaniającego się chłopczyka z gipsem na ręku. Pierwszy rzut oka pozwala dostrzec, że ręka umiera (!), tak wielki jest obrzęk i niedokrwienie. Poza tym chłopczyk sprawia wrażenie bardzo cierpiącego, więc w grę wchodzi prawdopodobnie jedno: piorunująco szybko przebiegający proces ropny!

Łapię za słuchawkę telefonu, dzwonię do szpitala i polecam natychmiastowe przygotowanie sali operacyjnej. Wstrzymuję konsultacje wbrew wrzaskom rozsierdzonego tłumu w poczekalni, wsiadamy do samochodu i pędzimy do szpitala.

Jeden z najlepszych anestezjologów jugosłowiańskich już czeka ze swą ekipą. Przebieram się w operacyjny strój, anestezjolodzy znieczulają jeszcze nierozebrane dziecko. Zdjęcie opatrunku nie jest proste z powodu nieprawdopodobnego obrzęku, ale nakazuję ciąć wszystko, aby tylko zdjąć ten cholerny gips. Wreszcie ukazuje się monstrualnie rozdęta ręka i całe przedramię. Obrzęk sięga aż do połowy ramienia, z małej dziurki w dole łokciowym wycieka pod ciśnieniem strumyczek krwi przemieszany z białobłękitną ropą!

Rękę otwieram typowo, po stronie dłoniowej, ale tam, gdzie znajdują się jej najżywotniejsze struktury, od połowy długości ramienia aż po ostatnią kresę zgięciową dłoni. W miarę cięcia wypływa wstrętna, cuchnąca ropa. Ranę zamykam tylko luźno, po założeniu wszelkich możliwych drenów. Unieruchamiam na szynie rękę i transportujemy dziecko na OIOM. Wyglądam chyba na równie zmartwionego jak ojciec dziecka, więc w pokoju anestezjologów serwują mi kolejne kawy. Co jakiś czas zaglądam do chłopca, by sprawdzić stan ręki. Chwała Bogu po paru godzinach powraca czucie skóry, czucie głębokie oraz prawidłowa barwa skóry i wypełnienie łożyska naczyniowego pod paznokciami palców! Już wiem, że i chłopiec, i jego ręka są uratowani!

Od tego incydentu już nigdy nie udzieliłem żadnej porady bez dokładnego zbadania pacjenta i wypytania, o co chodzi, a mych studentów i asystentów uczę, by nawet w najlepszej intencji tego nigdy nie czynili!

Autor jest prof. dr. hab. n. med., specjalistą w dziedzinie ortopedii.

„Miesięcznik OIL w Warszawie Puls” nr 3/2019

 

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum