28 lutego 2024

Chodzenie na złamanej nodze

Liceum w mieście powiatowym, koniec lat 90. XX w. Już po lekcjach, ale w sali gimnastycznej została grupka uczniów z ulubionym nauczycielem wychowania fizycznego, by hobbystycznie pograć w siatkówkę. Widać, że mają z tego prawdziwą frajdę, grają z zaangażowaniem i radością. W pewnym momencie jedna z nastolatek mówi: – Ałć, chyba skręciłam kostkę. Nic takiego, zaraz przejdzie. Wrócę sobie do domu.Na pewno nie potrzebujesz pomocy? – pytają pozostali z troską. – Nie, dzięki, jest ok. Dziewczyna wychodzi, lekko utykając. W mieście nie ma komunikacji zbiorowej, więc kuśtyka do domu całkiem długo, coraz wolniej. Po drodze mija szpital. „Może powinnam iść do lekarza – myśli. – E, to tylko skręcenie, za kilka dni będzie po sprawie”. Gdy dochodzi do domu, kostka wygląda jak całkiem dorodny balonik w odcieniach fioletu.

 

autor: Magdalena Flaga-Łuczkiewicz, psychiatra, psychoterapeuta, pełnomocnik ds. zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów – tel. 660 672 133 (proszę o SMS, oddzwonię), e-mail: pelnomocnikzdrowia @oilwaw.org.plzdrowia lekarzy i lekarzy dentystów ORL w Warszawie

Tą nastolatką byłam ja. Historia skończyła się zapakowaniem w gips, bo noga  okazała się złamana. Czy te 3 kilometry, które przeszłam ze szkoły do domu, pogłębiły uraz, trudno powiedzieć. Dlaczego opowiadam tę historię? Bo dobrze obrazuje, jak działa mechanizm psychologiczny, który często każe nam, lekarzom, minimalizować swoje potrzeby, lekceważyć własne zdrowie, nie dawać sobie prawa do zwyczajnego bycia pacjentem.

 

Pani redaktor z „Pulsu” poprosiła, bym napisała, jak my, lekarze, reagujemy na własną chorobę, gdy coś nas boli, gdy naprawdę potrzebujemy pomocy. Czy jesteśmy czujni i reagujemy w porę? A może odsuwamy od siebie myśl, że coś niepokojącego się dzieje? I tu los zadrwił sobie ze mnie, dostarczając materiału do artykułu. Bo sytuacja się… powtórzyła.

 

Okoliczności zadziwiająco podobne. Grupa lekarzy w różnym wieku, spotykająca się w niedzielne popołudnie, by pograć amatorsko – ale z zapałem! – w siatkówkę. Sport to zdrowie, odreagowanie stresu, interakcje społeczne, profilaktyka wypalenia! Same plusy. Dalej scenariusz znany: uraz, nic mi nie jest, wrócę sobie do domu, będzie OK. Na szczęście wracam już nie na piechotę, tylko samochodem. W domu zaczęło mi świtać, że chyba nie będzie tak łatwo. Że już chyba byłam w tym miejscu. Konsultacja, rentgen, gips. – Przyjechała pani sama? – dziwi się pielęgniarka. – Jak pani wróci? Normalnie, samochodem, po co komuś zawracać głowę.

 

Pukam palcem w gips i myślę: „Czy to się nie zmieni?”. Niby człowiek starszy, mądrzejszy, świadomość, terapia, i co?

 

Przypominają mi się różne historie. O lekarzu, który chudł w oczach i miał różne inne niepokojące objawy, ale mówił sobie, że to stres. Gdy w końcu nie był w stanie zaprzeczać, że coś się jednak dzieje, nie można było wiele dla niego zrobić. O lekarce z rakiem piersi, która trafiła do onkologa z wielkim owrzodzeniem. Wszyscy zadawali sobie pytanie, jak to w ogóle możliwe. Ano możliwe. Nie badała się profilaktycznie, potem machnęła ręką na niewielki guzek, a potem już włączyły się potężne, wychodzące poza racjonalne myślenie, mechanizmy zaprzeczania, lęku (bo przecież podświadomie wiedziała, co oznacza jej objaw) i wstydu (bo jak mogła nie zgłosić się wcześniej, przecież jest lekarką!). Przypominają mi się lekarze z depresją, którzy latami żyją ostatkiem sił, funkcjonujący jako tako jedynie w pracy, a poza nią wegetujący od dnia do dnia. Albo ci pijący, którzy u innych uzależnienie by już dawno rozpoznali, ale u siebie go nie mogą zobaczyć.

 

Część z Was zaprotestuje: – Jest zupełnie na odwrót! Przecież lekarze dopatrują się u siebie objawów nadmiarowo! To druga strona medalu. U części z nas działają inne mechanizmy psychologiczne, też napędzane lękiem, ale o całkiem odmiennym efekcie, np. szukanie medycznego wyjaśnienia. Może zacząć się już na studiach, jako słynny „syndrom studenta medycyny”: co czytasz o jakiejś chorobie, zaraz widzisz jej objawy u siebie. Albo u bliskich. Tutaj nasza medyczna wiedza i szeroki dostęp do wszelkich informacji z dowolnej dziedziny nauki sprzysięgają się przeciw nam. Lęk utrudnia zachowanie obiektywizmu, który jest niezbędny w medycznej pracy. Dlatego nie będziemy dobrymi lekarzami dla samych siebie ani dla naszych najbliższych, potrzebne jest spojrzenie z zewnątrz. Tu też mogłabym przywołać historie wielu lekarzy, od takich, w których brak obiektywnego spojrzenia spowodował niepotrzebne leczenie albo wydłużenie czasu do postawienia prawidłowej diagnozy (bo sami „rozpoznali” u siebie coś innego), do takich, w których samoleczenie doprowadziło do nieodwracalnego uszkodzenia narządów miąższowych. Skrajnymi sytuacjami są przypadki zaburzeń konwersyjnych, zespołu Muenhausena (zaburzeń pozorowanych) lub Muenhausena by proxy (kiedy adresatem działań medycznych jest osoba bliska, zwykle dziecko), które u osób z wykształceniem medycznym są szalenie trudne do rozpoznania – objawy mogą wyglądać wiarygodnie.*

 

Przypomina mi się wywiad z prof. Jassemem, wybitnym onkologiem, w którym wspominał, że gdy sam zachorował na nowotwór, oddał się w ręce kolegów po fachu, starając się w ogóle nie ingerować, nie wnikać. Po prostu im zaufał, bo wiedział, że tak będzie dla niego najlepiej. Mądre słowa człowieka, który rozumie, jak działa ludzka psychika.

 

Jak znaleźć złoty środek między ignorowaniem i wypieraniem z jednej strony a nadmiernym doszukiwaniem się u siebie chorób z drugiej? Co sprawia, że wpadamy w te pułapki? O tym, do której grupy nam bliżej, decydują przede wszystkim czynniki osobowościowe, nasze przeżycia, sytuacja życiowa. Jak się zatem ustrzec tych pułapek? Jak pozwolić sobie na skonsultowanie z kimś z zewnątrz swoich wątpliwości, bez myśli, że zawracamy komuś głowę, albo bez obawy, że zostaniemy zignorowani?

 

Chyba nie mam odpowiedzi na to pytanie. Ale wciąż szukam. Zapamiętałam swoje przygody z chodzeniem na złamanej nodze i postaram się ich nie powtarzać. Świadomość tego, jakie mechanizmy obronne uruchamiam w takich sytuacjach, może pomóc mi unikać tych „wyczynów” w przyszłości. Was też zachęcam do szukania rozumienia swoich wcześniejszych działań i motywacji, by postępować mądrze.

 


* O zespole Muenhausena napiszę kiedyś, bo to temat na oddzielny tekst.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum