22 marca 2024

Watashiato – impact factor zbudowany na drobiazgach

Kilka (czasem kilkanaście) zdań opisu, podpis, pieczątka (coraz częściej podpis elektroniczny). Podejrzewam, że wielu pacjentom praca radiologa wydaje się banalna, tymczasem wymaga nie tylko indywidualnej edukacji, praktyki i doskonalenia zawodowego, ale też wieloletniej współpracy specjalistów różnych dziedzin, zastosowania setek dobrych pomysłów, z których tylko nieliczne przetrwały realia codziennej pracy (nie mówiąc o tysiącach nietrafionych), pojedynczych rozmów oraz wzajemnych inspiracji pasjonatów, które doprowadziły radiologię do obecnego etapu rozwoju.

 

autor: PIOTR PAWLISZAK, ustępujący prezes ORL w Warszawie

Myślę, że podobnie może być postrzegane kierowanie samorządem zawodowym (i samo działanie w nim). Zdjęcia, podpisy, komunikaty prasowe, umowy, posiedzenia organów – to patyna, która kryje kolejne warstwy aktywności – dziesiątki spotkań, setki godzin rozmów osobistych i telefonicznych, negocjacje, tony korespondencji, tysiące stron przeczytanych analiz. Wszystko jednak odbywa się z udziałem ludzi – aktywnych działaczy, chłodnych krytyków, ideowców, profesjonalistów, hurraoptymistów, technokratów i (niestety) sabotażystów. Zaangażowani są w różnym stopniu i wymiarze czasu, ale każda z tych osób odciska swoje piętno na innych działaczach, a przez to na całej organizacji. Na przestrzeni blisko dwóch lat obecnej kadencji pojawiały się zarówno pomysły wdrożone, osnute na idei wyniesionej z pojedynczej rozmowy, jak i rozbudowane projekty uśmiercone po kilku zdaniach rzeczowej argumentacji.

 

Watashiato (jap. watashi = ja, ashiato = ślad) oznacza ciekawość wpływu, jaki na życie innych ludzi miały nasze drobne gesty i niepamiętane już nawet słowa, które zmieniły bieg ich życia, ale nie mamy możliwości dowiedzieć się, w jaki sposób. Jak wielu ludzi zainspirowaliśmy do działania? Zachęciliśmy, by się nie poddawali? Jak wiele złych pomysłów poparliśmy, a dobrych odrzuciliśmy? Czy myślimy o tym czasem? Jakie wyciągamy wnioski? Czy wykorzystujemy te refleksje, by stawać się lepszymi? Zwłaszcza liderzy w organizacjach. Jedną z miar dobrego lidera jest zdolność wywierania pozytywnego wpływu swoją obecnością i zaangażowaniem. Miarą świetnego lidera jest jego pozytywny wpływ, który będzie trwały nawet wtedy, gdy tego lidera zabraknie.

 

W Okręgowej Izbie Lekarskiej w Warszawie 12 marca rozpoczęła się tego typu próba. Po blisko dwóch latach kierowania pracami Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie podjąłem motywowaną względami osobistymi decyzję o zakończeniu tej niezwykłej podróży. Będę obserwował dalsze działania izby z pełną życzliwością i nadzieją, że mój samorządowy impact factor przetrwa próbę czasu niesiony przez współpracowników, którzy znaleźli natchnienie we wspólnej pracy. Chcę podziękować wszystkim, z którymi dotąd miałem przyjemność współpracować. Szczególnie bliskie mojemu sercu były projekty mające na celu wzmacnianie społecznego wpływu samorządu lekarskiego. Cieszy mnie też, jak wiele udało się w tym czasie zrealizować przedsięwzięć edukacyjnych, skierowanych zarówno do naszej grupy zawodowej, jak i na zewnątrz (głównie w formule własnych i partnerskich kampanii społecznych). Podobnie jak podejmowane przez naszą izbę działania zmierzające do poprawy jakości legislacji, wszystko to miało na celu podniesienie poziomu opieki nad pacjentami i warunków wykonywania zawodu.

 

Los samorządu zawsze będzie bliski mojemu sercu, dlatego życzę wszystkim osobom zaangażowanym w pracę izby sukcesów w realizacji podejmowanych zadań. Wyrażam szczerą wdzięczność za niepowtarzalną szansę i ogromny zaszczyt kierowania pracami Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie. Bardzo dziękuję za okazane zaufanie, wiele wyrazów wsparcia i sympatii. Bez wątpienia było to największe wyzwanie w moim życiu (nie licząc rodzicielstwa, oczywiście). Każde, nawet najkrótsze spotkanie było dla mnie pouczające, każdy projekt – inspirujący i rozwijający. Te dwa lata uczyniły mnie lepszym lekarzem, bardziej wyrozumiałym i elastycznym menedżerem, a także człowiekiem z większym wglądem w siebie i innych. Zawdzięczam to przede wszystkim ludziom, z którymi miałem zaszczyt pracować. Dziękuję Wam. Niech to karmi Wasze watashiato.

Kilka lat temu w komunikacji miejskiej w stolicy pojawiły się plakaty kampanii „Kierunek życzliwość”. Kojarzyły mi się ze słowami Robina Williamsa: „Każdy, kogo spotykasz, toczy walkę, o której nie masz pojęcia. Bądź życzliwy. Zawsze”. Jak w zjawisku znanym jako „efekt motyla”. Film z Ashtonem Kutcherem o tym samym tytule reklamowano hasłem: „Trzepot skrzydeł motyla na jednym końcu świata jest w stanie wywołać tsunami na drugim jego krańcu”. W sieci społecznych zależności, w jakich żyjemy, to zjawisko nie ogranicza się do meteorologii. Pojedynczy życzliwy gest, uśmiech i ciepłe słowo mogą być tym, co pchnie dzień, a potencjalnie życie każdego z nas na korzystną trajektorię. I na pozytywnym aspekcie tego zjawiska chciałbym zakończyć.

 

W epoce „wszystkiego na chwilę” i kultury „ja” pozwalamy wielu dobrym chwilom (znacie pojęcie „glimmers”?) za szybko przeminąć i zatrzeć się w pamięci, nie postrzegając tego carpe diem jako czynnika ryzyka samotności. Ta powierzchowność i egocentryzm, serwowane realnie lub wirtualnie, odciskają piętno bardziej trwałe niż przypuszczamy. Czujmy się za to odpowiedzialni kolektywnie („plemię lekarzy” – jak napisali w 2017 r. w „Panaceum” J. Barczykowska-Tchórzewska i M. Lesiak), bo „plemiona skazane na sto lat samotności nie mają drugiej szansy na Ziemi”*.

 

*Tymi słowami G.G. Marquez kończy swoją powieść „Sto lat samotności”. Wiele rozmów w ostatnim czasie skłania mnie do refleksji, że niestety nie funkcjonujemy jak plemię, monolit. Jesteśmy archipelagiem samotnych wysp i dość łatwo przychodzi rządzącym dzielenie nas. Część działaczy sugeruje, by pojęcie „społeczność lekarska” włożyć między bajki. Do setnej rocznicy odrodzonego samorządu lekarskiego jeszcze dużo czasu. Czy równie daleko z Warszawy do Macondo?

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum