2 czerwca 2021

Nałóg

Prof. Jerzy Bralczyk

„Nałóg jest takie wciągnięcie się, czyli nałożenie się do czego, że się staje jakby drugą naturą, że człowiek czuje do tego jakiś nieprzezwyciężony pociąg, że mu się zdaje, iż się bez tego obejść nie może; i chyba największy gwałt sobie zadając, oprzeć się temu potrafi. Bierze się najczęściej na złą stronę: niekiedy jednak mówi się o rzeczach nieszkodliwych, a nawet dobrych, do których człowiek tak się wezwyczaił, iż je niby machinalnie odbywa (…) w nałogu człowiek idzie za tem, co już jakby w naturę jego weszło” – pisze biskup Krasiński w swoim nieocenionym „Słowniku synonimów polskich” z końca XIX w.

Jest w nałogu coś, co go od nas uniezależnia, a zatem co złe postępowanie w jego wyniku po części nas samych zdaje się usprawiedliwiać. Bo to my zależymy od nałogu, nie on od nas. Nałóg sam jest uzależnieniem, czasem niezbyt logicznie określanym niby medycznie jako jakiś –holizm (seksoholizm, pracoholizm). O jego władzy nad człowiekiem mówiły dawne cytaty i przysłowia. Wacław Potocki w XVII w. pisał: „łacno z grzechu powstanie, kto nie ma nałogu, a kto ma, nie wylezie z niego po ożogu”, mówiono, że „nałóg trudno odmienić”, że „nałóg wiele może” i że „gorszy niż przyrodzenie”. To wszystko też wskazywało, że nałóg, niezależny niejako od człowieka, ku złemu raczej wiedzie. Biernat w XVI w. pisał „ze złego nałogu trudno ku Bogu”. Ale  dodawał do nałogu przymiotnik zły, co wskazywałoby, że nałóg złym być nie musiał i nie każdy był. Było też powiedzenie „każdą niemal wadę nałóg wdziękiem zdobi”, wskazujące, że nałogowość nieco wadzie wadliwości ujmuje. U Górnickiego w XVI w. „z tego, czego się czynić zwyczaimy, nałóg roście”, a w słowniku Mączyńskiego (też XVI w.) „nałóg jest snadność do czynienia złego abo dobrego”. Niewiele potem pisze Sebastian Petrycy, że „cnoty nałóg mieć i żyć cnotliwie różne są rzeczy: daleko jest lepsze życie cnotliwe niż mienie nałogu (sc. cnoty)”. Ta niezależność nałogu osłabia grzeszność przewin, ale też umniejsza zasługi cnót.

W niektórych nowszych słownikach sięgano po behawioryzm. W słowniku języka polskiego z 1939 r. mamy, że nałóg to „mocno zakorzenione przyzwyczajenie do wykonywania pewnych czynności, ilekroć występują warunki, w których te czynności już dawniej były wykonywane”. W połowie ubiegłego wieku to „szkodliwy dla zdrowia, zły nawyk”, ale i „zakorzenione przyzwyczajenie, przywyknięcie do czego, włożenie się do czego”.

Nałóg, choć sam w sobie coraz gorszy, w końcu sam zły, zdaje się jednak tłumaczyć złe uczynki, do których prowadzi, właśnie swoją od nas niezależnością. On panuje nad nałogowcem, nie nałogowiec nad nim, nałogowe czyny są niejako poza kontrolą. I wygodne to tłumaczenie, i oszukańcze często. Ciekawe skądinąd, że wolimy nieraz pokazać się ubezwłasnowolnionymi raczej niż panującymi nad czynami. Ale to pewnie z nałogu tłumaczenia się.

Był kiedyś nałóg, co mówi etymologia (i na co po trosze wskazuje ostatnia cytowana definicja), czymś na człowieka „nałożonym”, ściślej „nałożonym przez siebie samego”. U Lindego nałóg to to, „do czego się kto nałożył”. Dawniej była żeńska nałoga. Nałożone jednak coś bywa z góry, tymczasem nałóg jest postrzegany jako coś, w co można wpaść, jak w dół (z którego wydostać się niemal nie można). Frazeologicznie bywa zakorzeniony, co wyraźnie świadczy o trwałości. O przywiązaniu do niego świadczy też wyrzekanie się nałogu, tak mówimy o czymś bardzo bliskim.

Bo i bliski nam się staje, gdy go na siebie nałożymy (czy gdy się do niego nałożymy), i wrośnięty w nas, gdy się zakorzeni, i wyrzec się go trudno. A jak sobie powiemy, że nad nami panuje, to będzie dowód, że rzeczywiście: poddaństwo polega głównie na jego uznaniu.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum