4 września 2020

Nie ma mody na zdrowie

– Dziennie z powodu nowotworów umiera w Polsce 250–270 osób. To dramatyczna statystyka – podkreśla dr n. med. Michał Sutkowski, prezes Warszawskiego Oddziału Terenowego Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce, prodziekan ds. rozwoju Wydziału Medycznego Uczelni Łazarskiego, w rozmowie z Anettą Chęcińską.

Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w 2019 r. średnia długość życia mężczyzn w Polsce wynosiła 74,1 roku, kobiet 81,8. W Europie mężczyźni najdłużej żyją w Szwajcarii – średnio 81,9 roku. Najlepszy wynik przewidywanego trwania życia kobiet zanotowano w Hiszpanii – 86,3. Czy mamy szansę zmniejszyć tę różnicę?

Do końca lat 90. XX w. utrzymywała się tendencja wzrostu długości życia mężczyzn w Polsce. Mieliśmy nadzieję, że trend zostanie utrwalony, co za tym idzie zbliżymy się do krajów starej Unii, a także stowarzyszonych z UE, takich jak Szwecja i Szwajcaria. Niestety, korzystny trend zanikł. Dłuższą średnią trwania życia kobiet notuje się w krajach z południa Europy – w Hiszpanii, Włoszech, nawet w Grecji. Jeżeli chodzi o dbałość o zdrowie, wciąż mamy dużo do nadrobienia. W Polsce za postępem medycyny i zupełnie niezłym systemem ochrony zdrowia (wiem, zabrzmi to kontrowersyjnie, pacjenci myślą inaczej) nie nadąża świadomość społeczna. Nie przerzucam kamyczka do ogródka pacjenta. Oczywiście, widzę błędy w systemie, który jest skoncentrowany na medycynie naprawczej. Pracuję w jednym miejscu 30 lat i wciąż obserwuję te same postawy. Ludzie nie zgłaszają się na badania profilaktyczne. Nie ma mody na zdrowie. Dba o nie 10–20 proc. populacji, czyli niewiele. I to jest chyba jeden z podstawowych problemów do rozwiązania.

W czym pan upatruje przyczynę niedoceniania profilaktyki?

Edukacja zdrowotna w Polsce jest na bardzo niskim poziomie, nie jesteśmy odpowiedzialni za siebie. Nawet młodzi ludzie, wykształceni, z dyplomem wyż-szej uczelni, znający języki obce, nie mają pojęcia o swoim zdrowiu i o tym, jak funkcjonuje ich organizm. Nikt ich tego nie nauczył.

Kto powinien być odpowiedzialny za edukację zdrowotną? Minister zdrowia, minister edukacji?

Państwo jako instytucja. Nie sam minister, nie sam lekarz rodzinny. My wszyscy. Ale jeżeli mamy sami dbać o swoje zdrowie, musimy mieć do tego oręż. Edukacja to rola państwa. Na pewno powinniśmy postawić na edukację zdrowotną, przygotować nowoczesne podręczniki. Uczymy w sposób anachroniczny. Mówimy dzieciom, że owoce i warzywa są zdrowe, a w Skandynawii uczniowie na lekcji przygotowują śniadania ze zdrowych produktów. Na tym polega różnica.

Czyli praktyka?

Tak. Dzięki takiemu działaniu możemy nadrobić lata zapóźnienia. Potrzebujemy dobrych kampanii społecznych i reklam dotyczących zdrowia. W latach 60., jako dziecko, przybywałem w Anglii. W telewizji występował lekarz, taki „doktor TV”, który prowadził pogadanki na temat szkodliwości palenia tytoniu. Kiedy z czasem przeprowadzono badania, okazało się, że większość osób (a sprzedaż papierosów spadła wówczas w Wielkiej Brytanii o 25 proc.) rzuciło palenie pod wpływem owego doktora. Dostosowane do odbiorcy metody i środki komunikacji mogą zdziałać wiele. Na pewno przekaz musi być prosty, zrozumiały dla każdego.

Choroby układu krążenia i nowotwory – to główne przyczyny zgonów w Polsce. Jak odwrócić trend?

W dużym stopniu pacjenci zgłaszają się do lekarza zbyt późno, gdy choroba jest zaawansowana. Nie wykonują badań profilaktycznych, nie chodzą na kolonoskopię, nie badają prostaty, nie robią morfologii. Oddajemy do przeglądu samochód, to oczywiste, ale nie badamy własnego ciała. Taka postawa częściej dotyczy mężczyzn. Chcą być macho, uważają, że przerost gruczołu krokowego ich nie dotyczy lub źle wpłynie na ich wizerunek, więc problem bagatelizują. Kobiety są bardziej zdyscyplinowane, nierzadko to one przekonują panów do badań. Wiele apeli i kampanii zdrowotnych powinno być adresowanych do mężczyzn. Złe nawyki, np. brak ruchu, niewłaściwa dieta, a także stres prowadzą do otyłości, która przyczynia się do powstawania 40 nowotworów i to nie tylko przewodu pokarmowego, ale nerek, prostaty, piersi. O tym niewiele osób wie. Dodatkowe kilogramy uważane są za defekt kosmetyczny, mało kto myśli o nich w kategoriach ryzyka onkologicznego. Tymczasem dziennie z powodu nowotworów umiera w Polsce 250–270 osób. To dramatyczna statystyka.

Czy badania z zakresu profilaktyki onkologicznej powinny być obowiązkowe? Przykładowo w ramach medycyny pracy?

Trudno powiedzieć, czy obowiązkowe, ale medycynę pracy trzeba zdecydowanie wzmocnić, zapewnić środki finansowe na profilaktykę. Mamy bardzo dobrą ustawę o zdrowiu publicznym, tylko nie przygotowaliśmy do niej narzędzi. By można było realizować programy profilaktyczne, oczywiście niezbędna jest edukacja lekarzy, także specjalistów medycyny rodzinnej, i ich odpowiednie motywowanie do prowadzenia profilaktyki pacjenta, m.in. przez zmianę wyceny świadczenia, nie tylko w ramach stawki kapitacyjnej. W Polsce przeciw grypie szczepi się 4 proc. populacji, w Niemczech – 50 proc., w Skandynawii 60–70 proc. To obrazuje podejście społeczeństwa do profilaktyki. Niemcy robią prezenty w postaci karnetu do lekarza. Słyszałem już o takim upominku w Polsce, choć u nas to wciąż rzadkość. A przecież „karnet dla zdrowia” jest znakomitym prezentem i wyrazem troski o bliską nam osobę.

Powiedział pan, że ludzie przychodzą do lekarza zbyt późno. Ale to nie zawsze ich wina. Na wizytę trzeba czekać, czasem bardzo długo. Dlatego osoby szukające pomocy lekarskiej zgłaszają się na SOR.

Zgadzam się. System jest postawiony na głowie, zakłada, że jak najwięcej badań należy wykonać w szpitalu. Lekarz rodzinny może zlecić niewiele badań. Do niedawna w ramach kontraktu z NFZ nie mogłem skierować pacjenta na USG tarczycy. A przecież lekarz rodzinny powinien mieć wszelkie narzędzia diagnostyczne! W Polsce 12,5 proc. środków z puli NFZ przeznaczamy na medycynę rodzinną, na świecie – około 20 proc. (mówię o krajach z zaawansowanym systemem ochrony zdrowia). Niepotrzebnie wydłużamy procedury. Kieruję pacjenta do neurologa, na wizytę u którego czeka kilka miesięcy tylko po to, aby zlecił mu tomografię komputerową. Mijają kolejne tygodnie w oczekiwaniu na badanie, po czym pacjent wraca do neurologa z wynikiem, który nie potwierdza zmiany. Dlatego pacjent idzie na SOR, bo tam zbada go neurolog i zleci TK, wszystko na miejscu, bez tygodni oczekiwania. Gdybym mógł zlecić diagnostykę bezpośrednio, wiedzielibyśmy wcześniej, czy wizyta u specjalisty jest konieczna. Oszczędzilibyśmy czas i pieniądze, a w razie potrzeby szybciej rozpoczęli leczenie. Aby poprawić skuteczność leczenia, powinniśmy mieć możliwość wykonania w POZ większości badań, a także musimy stworzyć zespoły lekarza rodzinnego, w których będzie psycholog, pracownik socjalny, dietetyk. Powinniśmy również dążyć do zwiększenia roli farmaceutów w promowaniu dbałości o zdrowie i angażować absolwentów kierunku zdrowie publiczne do pomocy w przychodniach.

Czy w związku z epidemią odnotujemy wzrost zachorowań na choroby kardiologiczne i nowotwory?

Jak najbardziej. W erze koronawirusa kontakt z pacjentami bywa utrudniony. Nie powinien być jednak ograniczony do tego stopnia, aby teleporada zastępowała wszelkie inne formy badania. Apeluję do pacjentów i kolegów lekarzy, aby nie traktowali pora-dy zdalnej jak jedynego sposobu komunikacji. Mimo obostrzeń, bezpośredni kontakt z lekarzem nie jest niemożliwy, ale również pacjenci nierzadko unikają wizyty w gabinecie. Oczywiście, istnieją braki systemowe, o których wspominałem. Z pewnością mamy jeszcze dużo do zrobienia, aby podstawowa opieka zdrowotna była jak najbliżej pacjenta, a lekarz rodzinny dysponował wszystkimi narzędziami, które usprawniają proces diagnostyki i leczenie.

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum