28 października 2022

Fundusze funduszu

Eksperci podnoszą niepotrzebne larum na zawołanie polityczne? A może jednak plany rządu, by wszystkie koszty świadczeń zdrowotnych ponosił już od przyszłego roku Narodowy Fundusz Zdrowia, rzeczywiście powinny budzić niepokój? Mowa o miliardach złotych, kilku lub nawet kilkunastu w skali roku, i o czymś jeszcze ważniejszym: o zaufaniu do państwa.

tekst Małgorzata Solecka

Ostatniego dnia września, w zasadzie wieczorem, na stronach rządowych opublikowano założenia do projektu nowelizacji ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty oraz innych ustaw. Tak naprawdę właśnie o „inne ustawy” chodzi, bo meritum dokumentu dotyczy ustawy o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych. W największym skrócie: jeśli przepisy zostaną zmienione, budżet państwa nie będzie finansować procedur wysokospecjalistycznych, zakupów szczepionek w ramach PSO, bezpłatnych leków dla seniorów i kobiet w ciąży, programów lekowych dla chorych z HIV/AIDS oraz hemofilię, a także zespołów ratownictwa medycznego. Na tym nie koniec, bo rząd chce również jednorazowego zasilenia z Funduszu Przeciwdziałania COVID-19, czyli funduszu zapasowego NFZ, w którym zgromadzono już około 16 mld zł. Tego samego, z którego miały być finansowane wszystkie wydatki związane z leczeniem i zapobieganiem COVID-19, a który stał się źródłem finansowania m.in… dodatków węglowych.

Podczas debaty nad ustawami budżetowymi, która odbyła się w Sejmie na początku października, opozycja nie zostawiła suchej nitki na polityce budżetowej rządu i wyprowadzaniu pieniędzy spod kontroli Sejmu, do specjalnych funduszy. To jeden z licznych aspektów operacji „skok na kasę NFZ”. O ile pieniądze pozostające w budżecie płatnika, również w funduszu zapasowym, podlegają kontroli parlamentarnej (każda zmiana planu finansowego musi być zaopiniowana przez sejmowe komisje Zdrowia oraz Finansów Publicznych), o tyle jeśli pieniądze zostaną wyprowadzone do Funduszu Przeciwdziałania COVID-19, kontrola nad nimi stanie się iluzoryczna. Co prawda będzie można zapewne w końcu sprawdzić (np. ma prawo to zrobić Najwyższa Izba Kontroli, a w przyszłości komisja śledcza lub prokuratura) na co zostały wydane, ale nie będzie to kontrola bieżąca, lecz post factum, w dodatku z dużym opóźnieniem.

Eksperci są zgodni: rząd rozpaczliwie próbuje zrównoważyć przyszłoroczny budżet, szukając oszczędności wszędzie tam, gdzie się da – i doszedł do wniosku, że w ochronie zdrowia, na którą wydajemy już przecież 6 proc. PKB, czyli – jak mówił prezes PiS Jarosław Kaczyński – osiągnęliśmy „dobry europejski poziom” – są rezerwy. Tyle że to nieprawda. Takie podejście świadczy albo o skrajnym cynizmie, albo – nie wiadomo, czy nie jest to gorszy scenariusz – o niebezpiecznych konsekwencjach ulegania własnej propagandzie o realizacji ustawy najpierw 6, teraz 7 proc. PKB na ochronę zdrowia. Bo Polska, jak wynik z danych GUS, na ten cel realnie ciągle wydaje mniej niż 5 proc. PKB – w latach pandemicznych było to 4,8–4,9 proc. PKB. Była minister finansów Izabela Leszczyna mówiła podczas debaty w Sejmie, że  „oszałamiający postęp” w stosunku do wydatków z 2015 r. wynosi więc około 0,3 punktu procentowego. I można zaryzykować tezę, że jest to postęp z jednej strony osiągnięty dzięki wzrostowi gospodarczemu, mniejszemu bezrobociu i wyższemu wolumenowi składki zdrowotnej, z drugiej – na pewno nie zaszkodziło mu większe wsparcie z budżetu państwa. Z którym właśnie rząd zamierza skończyć.

– Pomysł, by NFZ przejął finansowanie zadań, za które w tej chwili płaci budżet państwa, uważam za sprzeczny z interesem publicznym i interesem każdego pacjenta – komentuje dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, wiceprzewodnicząca Rady NFZ, ekspert w dziedzinie zarządzania ochroną zdrowia. Dr Tadeusz Jędrzejczyk i Marcin Pakulski – byli prezesi Narodowego Funduszu Zdrowia – mówią zgodnie o „skoku na kasę NFZ” i o tym, że fundusz będzie zmuszony do szukania oszczędności po stronie dotychczasowych wydatków lub, zdaniem dr. Jędrzejczyka, być może będzie się musiał zapożyczyć, by nie redukować zbyt drastycznie poziomu finansowania świadczeń. O jakiej skali nowych obciążeń płatnika mowa? Wojciech Wiśniewski z Federacji Pracodawców Polskich, zasiadający w zespole ds. ochrony zdrowia RDS, wskazuje, że może to być nawet 13 mld zł w przyszłym roku, choć zapewne jest to górna granica. Według szacunków Ministerstwa Zdrowia kwota będzie dwa razy niższa, około 6 mld zł. Takie wstępne obliczenia zaprezentował Adam Niedzielski w rozmowie z „Rynkiem Zdrowia”, bagatelizując całą sprawę. Minister powiedział m.in. o „niepotrzebnym larum”, które eksperci podnoszą na polityczne zamówienie. Stwierdził, że ponieważ finanse NFZ mają się znakomicie, nadszedł moment na domknięcie procesu porządkowania finansów ochrony zdrowia, a kwota 6 mld zł będzie dla płatnika, którego przychody z samych składek zdrowotnych są na przyszły rok w planie finansowym szacowane na ponad 134 mld zł, mało odczuwalna.

Czy aby na pewno? Nawet przyjmując za dobrą monetę słowa ministra o 6 mld zł – choć biorąc pod uwagę doświadczenia z obliczaniem kosztów ustawy o minimalnych wynagrodzeniach, nie ma najmniejszego powodu, by ufać „kosztorysom” resortu – wystarczy spojrzeć na plan finansowy NFZ, by uświadomić sobie, o jakiej skali ubytku mówimy. 6 mld zł to tyle, ile fundusz wyda łącznie na opiekę psychiatryczną i leczenie uzależnień (5 mld zł) oraz opiekę paliatywną i hospicyjną (nieco ponad 1,1 mld zł). To połowa (!) budżetu na AOS (ponad 11,6 mld zł). Kwota absolutnie niebagatelna, nawet jeśli resort zdrowia zakłada, że wysoka inflacja przyniesie funduszowi dużo większe wpływy, niż wynika z szacunków, na których skonstruowany jest plan finansowy. Bo – o czym decydenci zdaje się chcą nie pamiętać – szpitale już w tej chwili alarmują o eksplozji kosztów i nawet zamrożenie cen energii, mimo że jest to niewątpliwie dobra informacja z punktu widzenia samorządów i placówek, niewiele pomoże.

Łukasz Jankowski, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, mówi o „cynicznych” i „bezczelnych” posunięciach rządu, przypominając porozumienie z ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim zawarte w lutym 2018 r., które zakończyło protest młodych lekarzy. Wtedy i ministerstwo, i rząd zobowiązały się do przyspieszenia realizacji ustawy 6 proc. PKB na zdrowie. I choć już na tamtym etapie było wiadomo, że początkowe deklaracje, składane jeszcze przez poprzedniego ministra Konstantego Radziwiłła, dotyczące przekazywania dodatkowych pieniędzy z budżetu na ochronę zdrowia, stoją pod ogromnym znakiem zapytania (kierujący w tamtym okresie NFZ Andrzej Jacyna mówił, że ustawa 6 proc. PKB jest, ale on jej nie widzi, gdyż resort finansów na pytania o dotację związaną z realizacją mapy drogowej konsekwentnie odpowiadał „zero złotych”), można było mieć nadzieję, że powoli i w nieco iluzoryczny sposób (metoda N-2 odnosząca wydatki do PKB sprzed dwóch lat neutralizowała z punktu widzenia finansów publicznych niemal cały ciężar wzrostu przy niskiej inflacji), ale wzrost nakładów będzie się stawał faktem. Eksplozja inflacji przekreśliła sens całego mechanizmu opisanego w ustawie 7 proc. PKB na zdrowie, o czym w ostatnich miesiącach eksperci zajmujący się analizą finansów mówili wielokrotnie. Można się wręcz spodziewać, że w 2022 i w 2023 r. faktyczne nakłady na zdrowie spadną poniżej 4,8 proc. PKB (poziom z roku 2020).

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum