13 lutego 2017

Już to kiedyś widzieliśmy

Paweł Kowal

Ameryka nie zawsze była zainteresowana światem w takim stopniu, jak do tego przywykliśmy od czasów II wojny światowej, a szczególnie obalenia komunizmu. Dlatego niektórym tak trudno będzie przyjąć reguły, które wyznaczy Donald Trump, nowy prezydent Stanów Zjednoczonych. Wybrany głosami tych, którzy mieli wiele przeciw „płaceniu przez USA” za pokój na całym świecie, będzie musiał nolens volens w jakimś stopniu uwzględniać ich opinie. Nie bez znaczenia jest to, że politycznej aktywności zaprzestaje pokolenie Amerykanów, którzy byli blisko związani z Europą. W jakimś sensie symboliczny staje się fakt, że właśnie teraz w szpitalu znalazł się ostatni amerykański prezydent, który pamiętał i rozumiał wydarzenia związane z II wojną światową – George H.W. Bush. Był ich uczestnikiem, walczył jako pilot w US Navy. Pewne sygnały rozstawania się Ameryki z Europą były widoczne już za prezydentury Baracka Obamy. Chociaż różnice między ustępującym a nowym prezydentem wydają się ogromne, obaj w swoich kalkulacjach uwzględnili odpływanie Ameryki od Europy i to, paradoksalnie, w czasach, kiedy świat staje się globalną wioską. Swoją drogą ciekawe, jak idee potrafią przetrwać w podświadomości obywateli przez całe generacje, a potem w sprzyjającym warunkach wzrastają ponownie jak łąka po wiosennym deszczu. W Polsce wraca moda na endeckie trendy sprzed wojny, a za oceanem odezwały się stare echa izolacjonizmu. Amerykański etos polegał także na tym, by się bogacić i nie zajmować „nie swoimi sprawami”. Po I wojnie światowej Woodrow Wilson jako pierwszy amerykański prezydent włączył się w budowanie pokoju na Starym Kontynencie. Jego historia była pouczająca – gdy wrócił do Ameryki z Paryża, gdzie światowi przywódcy podpisywali traktat wersalski, do zatwierdzenia go w Kongresie zabrakło siedmiu głosów. Gdyby Ameryka nie zwróciła się wtedy gwałtownie ku swoim sprawom, być może losy świata potoczyłyby się inaczej. W gruncie rzeczy podobnie stało się teraz. Przecież nie wszyscy Amerykanie opowiedzieli się za zmianą. Ona nastąpi dlatego, że elektorzy popierający prezydenta Trumpa uzyskali przewagę w kilku zaledwie stanach. Gdyby nie oni, zwrot Ameryki ku swoim sprawom zapewne nie przyspieszyłby tak bardzo. Szczególnie, że jeśli chodzi o głosy elektorskie, Hillary Clinton zdobyła nad konkurentem imponującą przewagę. Mamy więc taką sytuację: ciężko pracujący biali mężczyźni w średnim wieku, powiedzmy z Pensylwanii, zbuntowali się, zmienili amerykańską politykę na tyle, że prawdopodobnie odczujemy to w każdym zakątku naszej części Europy. Oto jest siła amerykańskiej demokracji. ■

Forum dyskusyjne - napisz komentarz

Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.

Archiwum