28 lutego 2007

Złotousty

Właśnie przeczytałem w jednym z ostatnich felietonów prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia, jak żali się na porządki panujące w swojej instytucji. „Nie wiem, jak to się dzieje – wyznaje skonfundowany Andrzej Sośnierz – ale cokolwiek bym ruszył w firmie, którą kieruję, lub o cokolwiek bym zapytał, to wychodzi natychmiast na jaw, że prawie wszystko wymaga uporządkowania”. Panie Prezesie, „prawie” robi różnicę (że przytoczę modne ostatnio hasło z reklamy), ale to prawda, co Pan pisze: nie od dziś Fundusz jawi się jako instytucja skostniała, bezduszna, zbiurokratyzowana. Zresztą z kasami chorych nie było wcale lepiej, więc
z punktu widzenia pacjentów czy lekarzy konstatacja obecnego prezesa jest cokolwiek spóźniona. Wypada mieć nadzieję, że tak jak każda diagnoza powinna być początkiem kuracji – a im choroba bardziej ostra, tym leczenie musi być szybciej wdrożone – doczekamy się w końcu jakichś zmian. Bo co utrudnia NFZ-owi prawidłowe funkcjonowanie: niewyedukowani w medycynie urzędnicy, ciasnota lokalowa (na którą się skarżą), a może przepisy, które zamiast ułatwiać współpracę ze szpitalami piętrzą skomplikowane procedury i utrudniają życie?

Myślę, że ostatni czynnik odgrywa tu najważniejszą rolę. Sygnały zewsząd dowodzą, że niemądre zarządzenia dyrektorów departamentów, od lat niezmieniane, tworzone były tylko po to, by ułatwiać sobie pracę, a na lekarzy i pacjentów zrzucać niepotrzebne zobowiązania. Gdy słyszę, że dzieci muszą po niezbędny lek przyjeżdżać do Warszawy z drugiego końca Polski tylko dlatego, że Fundusz nie wydał zgody na wystawianie dla nich recept ośrodkom regionalnym (gdzie pracują tacy sami specjaliści), to właśnie takie uregulowania przesądzają o fatalnym wizerunku tej instytucji.
Od prezesa zależy, kiedy w końcu się zmienią. Doświadczenie bowiem uczy, że nie wystarczy wymienić ludzi – – trzeba jeszcze zmodyfikować przepisy, które niepotrzebnie ciążą. A ktoś w końcu musi wziąć za to odpowiedzialność i niechże będzie to Pan – uznany ostatnio za jedną z trzech najbardziej wpływowych osób w naszej ochronie zdrowia.

Skoro już się ma tę władzę, to czas przejść od płaczu i załamywania rąk do działania. Przez całą jesień dziennikarze słyszeli z ust prezesa Sośnierza, że objął urząd w fatalnym momencie, bo procedura kontraktowania trwa i nie można jej zmieniać w trakcie. Drugi miesiąc nowego roku otwiera pole do popisu, ale czy wisząca nad resortem zapowiedź strajków nie sparaliżuje tu czyjejś odwagi?
PS Szczęśliwie minęły czasy, gdy w tym, coraz bardziej popularnym rankingu „Pulsu Medycyny” czołowe miejsca zajmowała czarująca szefowa pewnej fundacji. Obecnie największy wpływ na rząd dusz mają w kolejności: minister, prezes NFZ, wiceminister. Szef lekarskiej korporacji spadł z miejsca 3. na 6., ale – uwaga, uwaga! – przewodniczący Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie awansował z pozycji 93. na 16.

Paweł Walewski
Autor jest publicystą „Polityki”

Archiwum